5 stycznia 2017

Chaos informacyjny jak prosta droga do cenzury. Kto skorzysta z owoców dezinformacji?

(By Sgt. 1st Class Michael J. Carden (Fallen journalist) [Public domain], via Wikimedia Commons)

Liczba produkowanych przez ludzkość informacji jest obecnie wręcz gigantyczna. Zdaniem byłego prezesa Google, Erica Schmidta, obecnie w ciągu dwóch dni ludzkość generuje tyle danych, ile wytworzono do 2003 roku. Ilość niestety nie przechodzi w jakość. Sprzyja natomiast chaosowi. Ten powiększają jeszcze służby specjalne i opłacani dezinformatorzy. Wszystko wskazuje na to, że potrafią oni wpłynąć nawet na wynik wyborów w supermocarstwie.

 

Masowa produkcja informacji wiąże się z transformacją rynku mediów. Coraz większą rolę odgrywają na nim te internetowe. Nie tylko „oficjalne” portale lecz również blogi. A także komentarze pod artykułami. Te ostatnie sprawiają wrażenie „obiektywnych”. Wszak piszą je zwykli ludzie. Tak w każdym razie się wydaje. I dlatego właśnie są one doskonałym źródłem dla manipulatorów. Krótko mówiąc: dla trolli.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Artykuł o Rosji – małe case study

Gdy na jakimś portalu ukaże się artykuł dotyczący Rosji, to z ogromnym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że lada moment pojawią się tam pro-rosyjskie komentarze. Ponadto jakimś dziwnym trafem znajdą się wśród najpopularniejszych, najlepiej ocenianych, najchętniej czytanych.

 

Weźmy na przykład tekst „Media: Moskwa grozi Kijowowi atakiem rakietowym” opublikowany 30 listopada na Onet.pl. Po około 5 godzinach od publikacji najpopularniejszy jest komentarz użytkownika mak. marek. Oskarża on państwa zachodnie o wywołanie zbrojnej rebelii na Ukrainie w celu przejęcia władzy w tym kraju. Finansowanie tej operacji zarzuca Stanom Zjednoczonym.

 

Trzeci najpopularniejszy komentarz należy do użytkownika „jaspis”. Zacytujmy: „banderowcy czuja sie coraz pewniej maja zaplecze i sojusznikow srod takich poteg militarnych ja Amryka i….Polska . Znane sa interesy amerykanskie na Ukrainie . To tam amerykanscy miliarderzy drorabiaja sie kolejnych miliardow stad taka determinaacja w obronie demokracji na Ukrainie z czego ta takze korzysta . Powiem wiecej , amerykanskie sepy osttrza sobie zeby na rosyjskie zrodla dochodow”.

 

Pisownia oryginalna – zwraca uwagę brak polskich liter. Nie było ich na klawiaturze? Czwarty najpopularniejszy wpis to także wulgarny atak na Ukraińców. Nie ma dowodów, że akurat ci użytkownicy to płatni agenci. Ale przykład daje do myślenia, zwłaszcza, że nie jest odosobniony.

 

Jeśli tak łatwo płatni rosyjscy agenci czy też inspirowani przez nich pożyteczni idioci potrafią zdominować dyskusję w Polsce, to co dopiero z krajami bałtyckimi? Ludność Federacji Rosyjskiej to 143,5 miliony, a Estonii – 1,3 miliony. Wystarczy, by Rosja zachęciła swoich obywateli, by w czynie społecznym poparli swoje państwo w Internecie. Do tego dojdą oczywiście płatne trolle. Oto podręcznikowy przykład starcia Dawida z Goliatem.

 

Zdominowanie portali informacyjnych w sąsiednich krajach przez użytkowników pro-rosyjskiej to samonapędzający się efekt. Przekonani argumentami trolli czy po prostu kierujący się mentalnością stadną internauci sami zmienią poglądy i zaczną pisać coraz bardziej prorosyjskie komentarze. W ten sposób zachęcą do zmiany stanowiska kolejne osoby. Ten proces nie musi być szybki, ale jego cel jest jasno określony. Jak bowiem wynika z doktryny wojennej Rosji, celem walki informacyjnej jest przygotowanie gruntu pod zbrojne działania. Jeśli ludność „tubylcza” będzie przekonana do słuszności rosyjskiej sprawy, to ochoczo ją poprze. Zamiast wojny wystarczyć może referendum – vide Krym.

 

Nie tylko trolle

Wojna informacyjna to nie tylko internetowe trolle. To także działania na znacznie wyższym poziomie. Po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych świat obiegły doniesienia o raporcie CIA. Wskazywał on na ingerencję Rosji służącą wyborowi Donalda Trumpa. 16 grudnia doniesienia te potwierdził szef FBI James Comey i James Clapper – koordynator służb wywiadowczych USA. Już w październiku administracja Stanów Zjednoczonych oficjalnie oskarżyła Rosję o atak na serwery Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej. Doprowadziło to do wycieku kompromitujących Demokratów wiadomości. Jeśli doniesienia te są prawdziwe, oznacza to, że hakerzy potrafią niemal w białych rękawiczkach wpłynąć na wyniki wyborów w konkurencyjnym supermocarstwie.

Co prawda, w tym przypadku Hilary Clinton była prawdopodobnie gorszym kandydatem od Donalda Trumpa. Nie znaczy to jednak, że nie ma powodów do niepokoju.

 

Przemyślana doktryna

Działania internetowych trolli czy hakerów wpisują się w przemyślaną doktrynę. Jak zauważa Jolanta Darczewska w artykule „Diabeł tkwi w szczegółach. Wojna informacyjna w świetle doktryny wojennej Rosji” („Punkt widzenia” 2015 nr 50). Rosja przeznacza na walkę informacyjną więcej środków finansowych i zasobów organizacyjnych, niż jakikolwiek inny kraj. Rosjanie przyznają jej także istotne znaczenie w swojej doktrynie wojennej.

 

Info-wojnę traktują nie tylko jako środek zwiększania panowania nad umysłami, lecz również jako przygotowanie gruntu pod interwencje zbrojne Federacji Rosyjskiej. Wpisuje się to w kulturę strategiczną Rosji. Kulturę opartą na walce z amerykańską hegemonią i NATO. Oraz na ciągłym poczuciu zagrożenia.

 

Wszystko jak za czasów Zimnej Wojny. No, prawie wszystko. Zmieniły się wszak ideologiczne maski. Obecnie Rosja gra kartą konserwatyzmu. Pożyteczni idioci nie są zaś lewicowcami, lecz jakąś, często nacjonalistycznie nastawioną, formą prawicy. Jaka to jednak prawicowość? Rosyjska, turańska, etatystyczna. W tej „prawicowości” całkiem nieźle czuć nawet smród siarki.

 

Oddajmy głos jednemu z jego czołowych rosyjskich ideologów, Aleksandrowi Duginowi. – Prawosławie definiuje się jako nie katolicyzm – powiedział kiedyś w rozmowie z Grzegorzem Górnym we Frondzie. – Jeśli więc katolicyzm to chrześcijaństwo, wówczas prawosławie to niechrześcijaństwo. I na odwrót: jeśli my jesteśmy chrześcijanami, to wy nie jesteście – dodał („Fronda”, „Czekając na Iwana Groźnego”). Czym jest zaś „nie katolicyzm”, jeśli nie satanizmem? Przekonanie coraz to liczniejszych przedstawicieli zachodniej prawicy o dobrych intencjach putinowskiej Rosji to wielki sukces rosyjskiej wojny informacyjnej.

 

Czas na cenzurę?

W informacyjnym gąszczu łatwo byłoby się pogubić nawet, gdyby nie wpisywał się on w zorganizowaną akcję. Co dopiero, gdy nie wiadomo kiedy komentarz jest dziełem normalnego internauty, a kiedy opłacanego przez rząd „trolla”. Co gorsza, nawet ujawnienie prawdziwych informacji może stanowić element gry wywiadowczej. Tak prawdopodobnie było w przypadku wycieków maili z serwerów Partii Demokratycznej.

 

W naszym świecie informacja w tym świecie wydaje się więc bezwartościowa. A w każdym razie do tego przekonania może dochodzić coraz więcej osób. To jednak niebezpieczny pogląd. Czy wszak z chaosu nie wyłoni się ktoś, kto wie lepiej? Kto zaproponuje ukrócenie bałaganu i oddzielenie ziarna od plew? Takiego eksperta-cenzora ludzie powitają z ulgą. Nikt nie będzie się przejmował zanikiem wolności słowa, gdy „słowo” postrzegane będzie jak współcześnie natrętna reklama. Albo jeszcze gorzej. Czy o to chodzi inspiratorom info-chaosu?

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 515 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram