28 czerwca 2017

Chaos i milczenie. Innego końca nie będzie

(REUTERS / FORUM)

Wszystko wskazuje na to, że sytuacja wokół kryzysu spowodowanego adhortacją Amoris laetitia ma trwać. Że taki jest po prostu plan. To element strategii decentralizacji, do przeprowadzenia której w sposób jawny i sformalizowany zabrakło jednak odwagi. Stąd gorzkie milczenie w sprawie „dubiów” i coraz wyraźniejsze pielęgnowanie przerażającego chaosu.


Niektórzy spośród obserwatorów do niedawna mieli jeszcze nadzieję, że chaos wywołany radykalnie sprzecznymi interpretacjami adhortacji Amoris laetitia zakończy się samoistnie. Że przeczekamy go, że znajdziemy jakieś rozwiązanie, że ktoś wyjaśni nam, co tak naprawdę wydarzyło się przez ostatni rok w Kościele. Że widząc, jak mocno podzielony jest Kościół, Watykan przetnie falę spekulacji i jakimś formalnym aktem zarządzi: dosyć tej dyskusji, nauka Kościoła się nie zmienia! Nie można żyć w grzechu i przystępować do Komunii Świętej. Koniec tematu!

Wesprzyj nas już teraz!

Dziś nikt nie ma już chyba złudzeń, że takiego formalnego aktu rzeczywiście się doczekamy. Ujawniona przez czterech kardynałów, którzy kilka miesięcy temu odważnie wystąpili w obronie wiary, niewysłuchana prośba o spotkanie z papieżem, przelała czarę goryczy. Franciszek bowiem nie odpowiedział. Najwyraźniej nie życzy sobie spotykać się z duchownymi, którzy podważają zapisy jego dokumentu.

Sam brak spotkania papieża z kardynałami nie byłoby oczywiście jeszcze żadnym powodem do załamywania rąk. Problemem wydaje się jednak milczenie Franciszka w sprawie, którą poruszyli hierarchowie. Przypomnijmy – kilka miesięcy temu kardynałowie Burke, Caffara, Meisner i Brandmueller poprosili Ojca Świętego by doprecyzował zapisy Amoris laetitia, które nazwali „obiektywnie niejasnymi”. Według nich zapisy adhortacji mogą być interpretowane w sprzeczności z nauką Kościoła o małżeństwie – chodzi o możliwość przystępowania do Komunii Świętej rozwodników żyjących w nowych związkach. Kardynałowie nie doczekali się odpowiedzi na swoje wątpliwości, mimo iż prosili o oficjalne zabranie głosu przez papieża lub Kongregację Nauki Wiary, a więc organ właściwy do takich zapytań. Autorzy „dubiów” zapowiedzieli, że jeśli nie otrzymają odpowiedzi, będą zmuszeni dokonać „formalnej korekty” zapisów adhortacji.

Minęło ponad pół roku bezowocnego czekania na odpowiedź. W kwietniu kardynałowie uczynili więc kolejny krok – poprosili papieża o spotkanie. Chcieli prosić o wyjaśnienie „zamieszania i dezorientacji”, niezmiennie podkreślając „absolutne oddanie i bezwarunkową miłość do Stolicy Piotrowej i Jego Świątobliwości, w którym widzą następcę Piotra i Wikariusza Jezusa”.  Ale znów nie doczekali się nie tylko zaproszenia, ale nawet jakiejkolwiek odpowiedzi… Postanowili więc całą sprawę upublicznić.

Grzech zniesiony?

Papieskie milczenie tylko potęguje i tak niemałe przecież zamieszanie. Na naszych oczach Kościół rozpada się bowiem na dwie części – na tę, która widzi w Amoris laetitia „nowe tchnienie Ducha Świętego”, aprobuje jej „ożywczą naukę” i zachwyca się „przepięknym językiem” jakim została napisana, oraz na tę, która dostrzega możliwości nadinterpretacji i próbuje tonować nastroje progresistów. Nietrudno zauważyć, że ta pierwsza, „otwarta” część Kościoła wspierana jest przez wielkie media i możnych tego świata, przez co można mieć wrażenie, że jest znacznie silniejsza i liczniejsza.

I rzeczywiście, do tej części Kościoła zaliczyć należy rosnącą liczbę duchownych – po biskupach Niemiec, Argentyny i Malty swoje „interpretacje” dokumentu ogłosili także duchowni z Belgii i Sycylii. Według ich rozumowania, jeśli rozwodnicy żyjący w nowych związkach dostrzegają że są w grzechu i podejmą jakiś rodzaj pokuty, po kilku miesiącach można ich uznać za nieżyjących w grzechu ciężkim, mimo iż niczego nie zmienili w swoim życiu. A to oznacza, że mogą przystępować do Komunii Świętej.  

Pogląd ten podziela również wielu prominentnych hierarchów z Watykanu – poczynając od abp Forte z sekretariatu synodów biskupich, przez kardynałów Nicholsa, Schönborna, Napiera, Wuerla, Quevedo, Kaspera, Hummesa i Marxa, aż po prefektów Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia oraz Papieskiej Rady do spraw Tekstów Prawnych, kardynałów Farrella i Coccopalmerio.

Po drugiej stronie jest grupa najodważniejszych kardynałów, autorów „dubiów” i kilkunastu biskupów (w tym czterech Polaków), którzy poparli ich wątpliwości. Do tej grupy zaliczyć trzeba także ordynariuszy z Afryki, (nie trwają tam żadne spekulacje dotyczące nowych interpretacji nauczania Kościoła), a także, co ciekawe, biskupów Kanady, którzy oświadczyli niedawno, że nie zamierzają udzielać Komunii osobom żyjącym w grzechu ciężkim.

Podobnie do postawy Kanadyjczyków interpretowana jest postawa polskiego episkopatu, który, choć wciąż pracuje nad własnymi „wytycznymi” i podkreśla, że zamierza zmienić „postawę duszpasterską” i zacząć „pilnie towarzyszyć rozwodnikom żyjącym w nowych związkach”, to jednak cały czas zaznacza, że tradycyjne nauczanie na temat nierozerwalności małżeństwa, zawarte także w Familiaris Consortio Jana Pawła II, nadal obowiązuje.

Warto też wspomnieć o postawie księży z różnych stron świata, stowarzyszonych w Organizacji Kapłanów Katolickich, którzy w lutym napisali list do papieża z prośbą o „autorytatywną interpretację dokumentu”.

Po stronie przeciwników zmian aktywni w debacie dotyczącej Amoris Laetitia są również świeccy uczeni – między innymi Michael Hesemann, Christian Speaman czy Roberto de Mattei.

Chaos kontrolowany?

Co może oznaczać milczenie papieża w tak ważnej sprawie? Wątpliwe, by stanowiło ono wyłącznie wyraz osobistego urazu do duchownych, sprzeciwiających się jego agendzie. Wydaje się więc, że milczenie jest po prostu celowe. Że papież chce, by każdy interpretował Amoris laetitia po swojemu i by to poszczególni biskupi, a już z pewnością poszczególne episkopaty krajowe, same decydowały, w jaki sposób zastosują nauczanie wynikające z adhortacji wśród podległych sobie wiernych.

Od początku pontyfikatu papieża Franciszka wiele mówi się bowiem o konieczności „decentralizacji” władzy w Kościele. W połowie czerwca debatowała nawet na ten temat „rada kardynałów”, nieformalny organ doradczy powołany przez Ojca Świętego zaraz po wyborze na Stolicę Piotrową. Tak może więc wyglądać aplikowanie idei decentralizacji, a więc oddawanie przez papieża władzy na rzecz lokalnych struktur Kościoła. Cztery lata temu mało komu przychodziło do głowy, że projekt „decentralizacji” może objąć również naukę Kościoła, wygląda jednak na to, że to się na naszych oczach rzeczywiście dzieje.

Ale papież oczywiście ma wśród licznych interpretatorów Amoris laetitia swych faworytów. Z pewnością należą do nich jego rodacy, a więc biskupi Argentyny, którzy dokonali bardzo progresywnej recepcji papieskiego dokumentu. Papież wysłał do nich list, w którym pochwalił ich wytyczne. Nie można więc stwierdzić, że po „decentralizacji” nauczania o nierozerwalności małżeństwa, papież z sympatią patrzy na wszystkie możliwe interpretacje.

Decyzja o cichej decentralizacji musiała zapaść dlatego, że głośnej decentralizacji z jakichś przyczyn jeszcze ogłosić się nie dało. Ale może dlatego, że sprzeciw wobec zgubnych interpretacji Amoris laetitia okazał się tak duży, że szersza decentralizacja mogłaby przynieść efekty niepożądane przez Watykan. Jakiekolwiek motywacje stały za taką polityką, doprowadza ona Kościół na skraj chaosu, który, jak się zdaje, dostrzegł również sam Ojciec Święty. Media „katolików otwartych” z lubością cytowały słowa papieża o osobach, które „ciągle nie potrafią zrozumieć przeniesienia punktu ciężkości z legalizmu na miłosierdzie. Dla nich jest albo białe albo czarne, a przecież tylko przemierzając drogę wspólnie, można dokonać rozeznania”. Papież mówił również, że „można łatwo zobaczyć, że konkretne rygorystyczne postawy rodzą się z jakiegoś braku, z tego, że ktoś chce ukryć własne niezadowolenie za pewnego rodzaju zbroją”. Innym znów razem stwierdził: „Nie możemy być przerażeni, kiedy słyszymy opinie ideologów doktryny. Kościół ma swoje własne Magisterium, Magisterium Papieża, Biskupów, Rad i musimy podążać drogą, która bierze się z nauczania Jezus”. Wszystkie te wypowiedzi interpretowane były jako skierowane przeciwko autorom „dubiów”. Interpretowane – bo papież nigdy nie powiedział kogo ma na myśli i o jakich konkretnych sytuacjach mówi.

Kto następny?

Jakie są pierwsze efekty trwającego już ponad rok zamieszania oraz milczenia oferowanego jako odpowiedź na wątpliwości? Otóż doszło do tego, przed czym przestrzegaliśmy na łamach PCh24 tuż po synodach ds. rodziny – dzisiaj to, co według oficjalnej wykładni jest grzechem ciężkim w Polsce, nie jest nim w Niemczech. Nowy związek osób rozwiedzionych nie jest (w myśl biskupich dokumentów) grzechem także w Belgii, na Sycylii, w Buenos Aires czy na Malcie.

Wiemy też, że biskupi z wielu krajów wciąż zastanawiają się, w jaki sposób zastosować wskazówki zawarte w Amoris laetitia w zgodzie z odwiecznym nauczaniem Kościoła. Plaga rozwodów jest bowiem problemem ogólnoświatowym, dotknęła również i Polskę. Słyszymy więc zapewnienia naszych hierarchów, pragnących przecież pokazać Watykanowi, że pozostają wierni Ojcu Świętemu, o trwających pracach nad nowymi wytycznymi, o konieczności „towarzyszenia”, wzbudzenia „nowej troski duszpasterskiej” i ofercie głębszego niż dotąd „rozeznawania indywidualnych sytuacji”. A przede wszystkim o ochotniejszym włączeniu w codzienne życie Kościoła rozwodników. Polscy biskupi wciąż jednak podkreślają aktualność nauki Jana Pawła II a nad dokumentem o wytycznych duszpasterskich pracuje arcybiskup Hoser, który na synodzie walczył w obronie nauczania Chrystusa. Wiemy też, że biskupi rodem z Polski stanowią w tej sprawie sól w oku progresistów, o czym świadczy chociażby list biskupów z Kazachstanu (podpisany między innymi przez arcybiskupów Jana Pawła Lengę i Tomasza Petę), wypowiedzi arcybiskupa Mokrzyckiego (przewodniczącego Konferencji Episkopatu Ukrainy), czy metropolity krakowskiego arcybiskupa Jędraszewskiego, z których wynika, że polscy duchowni pozostają przeciwnikami zmian.

A warto wiedzieć, że przeciwników zmian nie traktuje się dziś w Kościele w sposób szczególnie miłosierny. Przekonał się o tym kolumbijski kapłan suspendowany na jakiś czas za sprzeciw wobec ordynariusza promującego Komunię dla rozwodników, kapłani z Malty głośno upominani przez tamtejszych biskupów (łącznie z groźbą wyrzucania z seminarium kleryków kwestionujących jasność zapisów adhortacji papieża) czy nawet sam kardynał Raymond Leo Burke. Współautor „dubiów” został niedawno nazwany przez innego kardynała – Oscara Maradiagę z Hondurasu – „biednym, nieszczęśliwym i rozczarowanym człowiekiem pragnącym wielkiej władzy”. To ma – według członka powołanej przez Franciszka Rady Kardynałów – tłumaczyć, dlaczego amerykański kardynał podnosi sprzeciw związany z niedopuszczalnymi interpretacjami Amoris laetitia…


W tym samym czasie w siłę rosną biskupi, którzy chcą jak najszybciej wprowadzać zmiany w „praktyce duszpasterskiej”. Dość powiedzieć że jeden z argentyńskich hierachów kilka tygodni temu zorganizował specjalną Mszę dla rozwodników żyjących w nowych związkach i publicznie udzielał im Komunii Świętej. Ale tacy kapłani jak biskup Ángel José Macín nie borykają się z problemem milczenia papieża. Wręcz przeciwnie – duchowny ów stwierdził, że organizując Mszę kierował się instrukcjami przesłanymi argentyńskim biskupom przez Franciszka, po tym, jak tamtejsi hierarchowie zapytali go, czy dobrze rozumieją zapisy jego adhortacji…

 

 

Krystian Kratiuk

Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła




Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie