28 czerwca 2017

Cedr na Libanie. Siła i dostojeństwo

(fot. By Olivier BEZES (Own work) [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html), CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/) or CC BY 2.5 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.5)], via Wikimedia Commons)

Cedry Libanu wielokrotnie pojawiają się na kartach Biblii. Król Salomon użył cedrowego drewna jako budulca, wznosząc świątynię jerozolimską. Drzewo symbolizowało siłę i dostojeństwo. Nic dziwnego, że jego wizerunek znalazł się na fladze państwa libańskiego.

 

Ewangelizację mieszkańców Libanu rozpoczął już Piotr Apostoł przed swym wyjazdem do Rzymu. Bujniejszy rozkwit chrześcijaństwa na tych terenach nastąpił na przełomie IV i V stulecia na skutek działalności misyjnej świętego Marona, pustelnika i uzdrowiciela. Działał on w północnej Syrii, w patriarchacie antiocheńskim. Setki uczniów Świętego głosiło Ewangelię na dość rozległym obszarze. W VII wieku Syria padła ofiarą podboju arabskiego. Muzułmańscy zdobywcy srogo prześladowali wyznawców Chrystusa, którzy licznie uchodzili w niedostępne góry Libanu. Tam, całkowicie odcięci od świata chrześcijan, powołali własny patriarchat. Jego pierwszym zwierzchnikiem był święty Jan Maron (628–707).

Wesprzyj nas już teraz!

 

O istnieniu Kościoła maronitów nie wiedział w Europie nikt. Jakież więc było zdumienie pielgrzymów pierwszej krucjaty, gdy w roku Pańskim 1099 natknęli się na libańskiej ziemi na współwyznawców. Tubylczy chrześcijanie chętnie zaciągali się do wojsk krzyżowych i stanowili istotną bazę społeczną dla państw łacinników formujących się na Bliskim Wschodzie. W XII stuleciu Kościół maronicki oficjalnie przystąpił do unii z Rzymem.

 

Po upadku państw krzyżowców dla maronitów znów nastały ciężkie czasy. Przeżyli straszliwe prześladowania ze strony egipskich mameluków, Turków i Mongołów. Gdy Liban znalazł się w granicach Imperium Ottomańskiego (1516), ponownie spadły na nich niezliczone cierpienia za wierność Chrystusowi. Dopiero w roku 1861, po serii krwawych pogromów i interwencji mocarstw europejskich, przyznano im dość szeroką autonomię.

 

Czasy jak sen

Po klęsce Turcji w pierwszej wojnie światowej Liban znalazł się pod władzą Francji jako terytorium mandatowe. W roku 1943 kraj uzyskał pełną suwerenność. W owym okresie ponad połowa mieszkańców była chrześcijanami (oprócz dominujących liczebnie maronitów, wierni reprezentowali wspólnoty: rzymskokatolicką, ormiańsko-katolicką, melchicką, prawosławną, gregoriańską oraz różne odłamy protestantyzmu). Za współobywateli mieli muzułmanów (sunnitów i szyitów) oraz druzów. Wpływy polityczne poszczególnych wspólnot regulował Pakt Narodowy oparty na systemie konfesyjnym. Urząd prezydenta oraz głównodowodzącego sił zbrojnych mieli obejmować zawsze chrześcijanie, godność premiera piastował sunnita, zaś szyita był przewodniczącym parlamentu. Mandaty w parlamencie podzielono między chrześcijan i muzułmanów w proporcji 6 : 5. Tak urządzony kraj przez dobre trzy dekady stanowił niedościgniony dla innych państw regionu przykład spokoju i dobrobytu. Zagraniczni eksperci pisali z zachwytem o „Szwajcarii Bliskiego Wschodu”.

 

Liban z korzyścią dla siebie starał się trzymać na uboczu awantur, jakich nie brakowało w jego najbliższej okolicy. Poważny kryzys nastąpił w roku 1958, gdy miejscowe ugrupowania lewicowe podjęły próbę wywołania rewolucji. Na szczęście interwencja wojskowa Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w porę odsunęła niebezpieczeństwo.

 

Sojusz Marksa z Mahometem

Niestety, w miarę upływu lat zmieniała się struktura demograficzna kraju. Muzułmanie dzięki większemu przyrostowi naturalnemu zaczęli dominować. Delikatną równowagę wewnętrzną zakłócił napływ setek tysięcy uchodźców palestyńskich, w większości mahometan.

 

Dodatkowo po roku 1970 do Libanu wkroczyły formacje zbrojne Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP), wypędzone z Jordanii. Szybko przejęły one kontrolę nad obozami uchodźców palestyńskich. Przedstawiciele władz libańskich nie mieli tam wstępu. Na terenie obozów rozkwitła zorganizowana przestępczość, szkolono tam terrorystów z niemal całego świata.

 

Bojownicy palestyńscy (fedaini) zachowywali się jak w podbitym kraju. Mnożyły się konflikty z miejscową ludnością, w tym również incydenty zbrojne. Poszczególne frakcje OWP, choć skłócone ze sobą i niejednokrotnie uwikłane w bratobójcze waśnie, były mocne poparciem większości reżimów arabskich, państw bloku komunistycznego oraz lewicowych mediów. Nie pytając o zgodę gospodarzy, zaczęły przeprowadzać z terytorium libańskiego ataki na państwo żydowskie, co ściągało na Liban izraelskie akcje odwetowe.

 

Wobec słabości władz Libanu poszczególne wspólnoty religijne, partie polityczne, a nieraz i klany rodzinne jęły tworzyć ochotnicze milicje – w istocie prawdziwe armie dysponujące nawet artylerią i bronią pancerną. Palestyńczycy weszli w sojusz z libańskimi muzułmanami i lewicowcami. Kryzys narastał. Lada iskra mogła spowodować wybuch.

 

Krew wokół świątyni

Iskrą okazały się dramatyczne wypadki, do jakich doszło w stołecznym Bejrucie 13 kwietnia 1975 roku.

W tamtejszym kościele Matki Bożej Wyzwolicielki odbywał się chrzest dziecka prominentnego działacza największej partii chrześcijan – Falangi. Tymczasem w stronę świątyni zmierzał samochód pełen palestyńskich bojowników. Fedaini zachowywali się hałaśliwie, wznosili okrzyki i strzelali w powietrze z broni automatycznej. Pojazd został zatrzymany przez milicję falangistowską strzegącą uroczystości w kościele. Milicjanci usiłowali nakłonić awanturników do zmiany trasy. Banalna początkowo sprzeczka zakończyła się strzelaniną. Zginął jeden z Palestyńczyków, pozostali wycofali się. Był to kolejny tragiczny incydent, jakich sporo odnotowano w tamtych latach. Nikt nie przypuszczał, że okaże się on brzemienny w skutki.

 

Wkrótce pod kościół podjechały dwa samochody ozdobione emblematami Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny – marksistowskiej frakcji OWP. Oddano z nich serie strzałów w tłum wiernych opuszczających właśnie świątynię. Zginęły cztery osoby, w tym ojciec ochrzczonego dziecka. Wśród rannych był Piotr Dżemajel, założyciel i lider Falangi.

 

W chrześcijańskich dzielnicach Bejrutu zawrzało. Ulice zaroiły się od uzbrojonych żołnierzy i członków milicji partyjnych. W tej atmosferze wydarzył się kolejny dramat. W pobliżu kościoła pojawił się autobus wypełniony Palestyńczykami, zarówno fedainami, jak i cywilami, wracającymi z wiecu politycznego. Oddział falangistów, widać przekonanych, że mają do czynienia z kolejnym atakiem na świątynię, a może pałających zwykłą żądzą zemsty, otworzył ogień w stronę pojazdu, zabijając dwadzieścia siedem osób.

 

Spirala przemocy rozkręciła się gwałtownie. Walki wybuchły w całym Bejrucie, by następnie rozlać się na prowincję. W ciągu trzech dni śmierć poniosło trzystu ludzi. Potem ofiary rachowano w tysiącach…

 

Armia rządowa wystąpiła wspólnie z chrześcijanami. Naprzeciw siebie mieli koalicję Palestyńczyków, muzułmanów, druzów, panarabskich bądź prosyryjskich nacjonalistów, baasistów, komunistów i innych lewicowców.

 

Umrzeć w Damour

W styczniu 1976 roku smak wojny poznało dwadzieścia pięć tysięcy chrześcijan żyjących dotąd spokojnie w miasteczku Damour (Ad‑Damur), dwadzieścia kilometrów na południe od Bejrutu.

 

Dziewiątego stycznia obrzeża Damour zostały ostrzelane ogniem z karabinów maszynowych. Potem miastu odcięto dostawy wody i elektryczności oraz łączność telefoniczną. Po północy do miasta wdarli się palestyńscy fedaini. Zabijali na oślep, nie oszczędzając kobiet ani dzieci. Zginęło pięćdziesiąt osób, wiele odniosło rany. Napastnicy wycofali się, zapowiadając, że rychło powrócą w większej liczbie.

 

Istotnie, wkrótce miasto opasał żelazny pierścień oblężenia. Oprócz Palestyńczyków przybyły oddziały libańskich milicji muzułmańskich wsparte przez ochotników z Libii, Syrii, Jordanii, Iranu, Afganistanu i Pakistanu. Odnotowano nawet obecność lewackich terrorystów z Japońskiej Czerwonej Armii, szkolących się w obozach palestyńskich. Drogi były zablokowane, w mieście z powodu braku żywności i wody zaczęli umierać mieszkańcy, szczególnie dzieci.

 

Dwudziestego trzeciego stycznia hordy barbarzyńców ruszyły do ataku. Wśród wrzasków: Allachu akbar! i To krwawa ofiara dla Mahometa! zabijali wszystkich na swej drodze. Napastników ogarnął jakiś obłąkańczy szał. Wielu nie zadowalało się strzelaniem do napotkanych cywilów. Pojmanych torturowano, okaleczając i ćwiartując ich ciała. Nie przepuszczono nawet zmarłym. Zdewastowano miejscowy cmentarz – groby zostały rozkopane, trumny rozbite, szczątki zmarłych wyrzucone na ulicę.

 

Tłumy napastników wdarły się następnie do mieszkań, grabiąc ile wlezie. Złodziejski amok ocalił życie większości mieszkańców, którzy wykorzystali okazję, gromadnie uchodząc z miasta.

 

Wyludnione Damour stało się bastionem palestyńskich organizacji Fatah i Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Po jakimś czasie Czerwony Krzyż zdołał wynegocjować z Palestyńczykami zgodę na pochowanie ludzkich szczątków. Do miasta wpuszczono grupę odważnych wolontariuszy, którzy pogrzebali ofiary masakry. Ustalenie liczby zabitych było niezmiernie trudne, gdyż wiele zwłok zostało poćwiartowanych bądź rozerwanych na strzępy. Wolontariusze poczęli więc rachować głowy zabitych. Znaleźli ich pięćset osiemdziesiąt dwie…

 

Prawdą jest, że podczas tej wojny obie strony nie przebierały w środkach i takich zdarzeń było więcej. Jednak dzięki potędze lewicowych mediów symbolem okrucieństwa owego konfliktu stały się odwetowe masakry dokonane przez falangistowską milicję w palestyńskich obozach Sabra i Szatila (1982), gdy o wcześniejszej o ponad sześć lat rzezi w Damour pamięta mało kto.

 

Drogowskaz i obietnica

Mijały lata, Liban pogrążał się w mroku. W walkach wzięło udział kilkadziesiąt (!) armii i milicji libańskich oraz palestyńskich. Z czasem w boje włączyły się regularne wojska Syrii, następnie Izraela, potem irańscy Strażnicy Rewolucji oraz amerykańskie i francuskie „oddziały rozjemcze”.

 

Zanim w roku 1990, po piętnastu latach rzezi zawarto pokój, zginęło sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi, w tym sto trzydzieści tysięcy cywilów (pięć procent ludności), a zrujnowany kraj został zdegradowany do roli syryjskiego protektoratu. Siły muzułmańskie i lewicowe zburzyły między innymi 375 kościołów, 45 klasztorów i 17 siedzib biskupich; zamordowano dziesiątki duchownych.

 

Zakończenie wojny nie przyniosło prawdziwego pokoju. Chrześcijan zepchnięto na margines życia politycznego. Wciąż padali ofiarą aktów przemocy ze strony islamskich radykałów, czego dowodem śmierć dziesięciorga maronitów w wyniku eksplozji bomby podłożonej w kościele w Dżunija (1994) bądź porwanie, a następnie bestialski mord na osobie siostry Antoniny Zaidan, dyrektorki szkoły w Bejrucie (2000), i wiele innych zabójstw.

 

Dziś jak na razie nie dochodzi już do masowych krwawych pogromów, jednak przed wspólnotą libańskich chrześcijan rysuje się niepewna przyszłość. Mimo to trwają wiernie pod bokiem okrutnego wroga, tak jak trwali ich przodkowie przez dwadzieścia wieków. Wszak Księga Psalmów powiada: Sprawiedliwy zakwitnie jak palma, rozrośnie się jak cedr na Libanie (Ps 92, 13). Słowa te są zarówno drogowskazem, jak i obietnicą.

 

 

Andrzej Solak

 

 

Tekst pochodzi z 54. numeru magazynu „Polonia Christiana”

 

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie