29 marca 2017

Co właściwie premier podpisała w Rzymie ?

(Fot. Reuters / Remo Casilli / Forum)

Związany z 60. rocznicą podpisania tzw. Traktatów Rzymskich szczyt w stolicy Włoch już za nami. Po burzliwych ponoć dyskusjach udało się wreszcie osiągnąć konsensus i podpisać tekst wspólnej deklaracji państw członkowskich Unii Europejskiej. Ale co właściwie podpisano? Dokument bywa cytowany zdumiewająco rzadko.

 


Wesprzyj nas już teraz!

Deklaracja zawiera sporo zaklęć i różnego rodzaju językowych „hokus-pokus”, natomiast nawet pobieżna analiza tego krótkiego tekstu wskazuje wprost kierunki, w jakich rozwijać ma się w przyszłości „unijny projekt”. Warto ten tekst przeczytać. Dostępny jest w internecie także w wersji polskiej, a jego lektura zajmie najwyżej kilka minut.

Dokument w czterech punktach podsumowuje unijne cele na następną dekadę. Cele, których realizacja możliwa będzie pod warunkiem dalszej integracji („Uczynimy Unię Europejską silniejszą i odporniejszą dzięki jeszcze większej jedności”). Mają one być odpowiedzią na stojące przed UE zagrożenia, którymi są, w opinii autorów dokumentu: „konflikty regionalne, rosnąca presja migracyjna, protekcjonizm oraz nierówności społeczno-ekonomiczne”.

Pierwszym celem, jaki stawia przed sobą Unia, jest „Bezpieczna Europa”. Czy taka będzie, według sygnatariuszy deklaracji, zależy od utrzymania swobodnego przepływu osób oraz od zapewnienia „skutecznej, odpowiedzialnej i zrównoważonej polityki migracyjnej”. Innymi słowy, bezpieczeństwo Europy zależeć będzie głównie od tego, czy kraje takie jak Polska będą godziły się nadal na nieodpłatny drenaż siły roboczej do bogatych w kapitał, ale wyludniających się gospodarek państw zachodnich oraz od tego, czy wyrażą zgodę na przyjmowanie „uchodźców” spoza UE. Umieszczone na samiutkim końcu paragrafu cele takie, jak walka z terroryzmem i przestępczością zorganizowaną sprawiają – zapewne wbrew intencjom projektodawców – wrażenie potraktowanych marginalnie.

 

Euro, emigracja, wygaszanie kopalń…

Drugim celem, jaki wyznaczyła sobie Unia jest „Dostatnia i rozwijająca się w sposób zrównoważony Europa”. Tu w zasadzie zaskoczenia być nie może. UE będzie zamożna i rozwojowa, o ile „dokończony” zostanie proces „budowy unii gospodarczej i walutowej”. Innymi słowy, Unia zakwitnie, kiedy państwa członkowskie, które jeszcze tego nie uczyniły, przyjmą wreszcie euro i zgodzą się na brukselski wgląd w budżety państw narodowych. Dalej w tym samym punkcie mówi się o wizji Unii, „w której energia jest bezpieczna i dostępna po przystępnej cenie, a środowisko czyste i bezpieczne”. Wiadomo skądinąd, że energia pozyskiwana ze spalania węgla nie jest ani bezpieczna, ani tania (w przeciwieństwie do energii atomowej czy tej pozyskiwanej z tzw. źródeł odnawialnych). Tam, gdzie spala się węgiel, nie ma też mowy o „czystym i bezpiecznym” środowisku, cokolwiek miałby ten zlepek słowny znaczyć. Innymi słowy, podpisując dokument, Polska przyjmuje do wiadomości ciąg dalszy presji na polskie górnictwo, a także wtłaczanie Polski do strefy euro i w ramy wspólnej polityki budżetowej.

Trzeci cel to „Unia o charakterze socjalnym”. Paragraf zawiera wiele wewnętrznie sprzecznych pomysłów. „Unia, która chroni nasze dziedzictwo kulturowe i promuje różnorodność kulturową”. „Unia uwzględniająca różnorodność systemów” a jednocześnie wspierająca „spójność i konwergencję, oraz podtrzymująca „integralność rynku wewnętrznego”. Ponadto Unia zwalczać ma „bezrobocie, dyskryminację, wykluczenie społeczne i ubóstwo”. Nie zapomniano o młodych, którzy mogą „znajdować zatrudnienie na całym kontynencie” (rzecz musi chyba dotyczyć młodych Polaków, Bułgarów, czy Litwinów mogących pracować w Niemczech bądź Holandii, bo przecież nie na odwrót). Innymi słowy, mamy deklarację kontynuacji wszechwładzy brukselskiej biurokracji, dominacji ekonomicznej głównych europejskich rozgrywających i arcysocjalizm w pełnym natarciu.

 

Coraz słabsze NATO?

Czwarty cel to „Europa o silniejszej pozycji na arenie światowej”. „Unia zdecydowana zwiększać swoje wspólne bezpieczeństwo i wzmacniać obronność, również we współpracy i na zasadzie komplementarności z Organizacją Traktatu Północnoatlantyckiego”. Użycie w powyższej frazie spójnika „również” na oścież otwiera furtkę dla podejmowania w przyszłości działań niezależnych od NATO. Nie sposób zatem wykluczyć, że następna dekada, zgodnie z deklaracją, upłynie pod znakiem rozwadniania i osłabiania europejskich struktur NATO. Ma to się odbywać poprzez tworzenie „bardziej konkurencyjnego i zintegrowanego przemysłu obronnego”. Co na poziomie europejskim może oznaczać tworzenie „zintegrowanego systemu obronnego, również współpracującego z NATO”, można się tylko domyślać. Podobnie w sferze domniemań pozostaje, w jaki sposób integracja polskiego przemysłu obronnego z niemieckim miałaby przynieść Polsce korzyści.

Wszystkie te cele Unia osiągnąć pragnie „wspólnie – w zależności od potrzeb w różnym tempie i z różnym nasileniem – podążając jednocześnie w tym samym kierunku (…), nie odmawiając tym, którzy zechcą przyłączyć się później”. Trudno o wyraźniejszą deklarację ustanowienia kilku nurtów rozwojowych wewnątrz Europy.

Na koniec dodano deklarację: „My, jako przywódcy – we współpracy w ramach Rady Europejskiej i pomiędzy naszymi instytucjami – zapewnimy wdrożenie naszego dzisiejszego programu, tak by jutro stał się on rzeczywistością”.

 

Od Lizbony do Rzymu

Dokument podpisany w Rzymie nie ma istotnego znaczenia z prawnego punktu widzenia. Potwierdza się w nim natomiast czarno na białym wszystkie niepokojące z polskiej perspektywy tendencje rozwojowe w Unii. Europa kilku prędkości. Rozwadnianie roli NATO. Polityka klimatyczna wymierzona w węgiel. Dławienie więdnących na kontynencie przejawów wolnego rynku. Dalszy drenaż siły roboczej. Forsowanie euro i wspólnej polityki fiskalnej. Promocja „różnorodności kulturowej”. Wszystko to polski rząd, sygnując dokument, nie tylko przyjął do wiadomości, ale na oczach całego świata zobowiązał się wspierać.

Deklarację, jak na złość, sygnowano w Rzymie. Spotkania z papieżem w przeddzień podpisania dokumentu nie dało się zatem uniknąć. Nie przeszkodziło to jednak w deklaracji nie zawrzeć ani słowa, które o „chrześcijaństwo”, „etykę” czy „moralność” choćby się tylko znaczeniowo otarło.

Podpisanie przez polską premier deklaracji w takim kształcie nie jest wielką porażką polskiego rządu. Jest jedynie smutnym obrazem tego, jaką rolę w Unii spełnia nasze państwo, wtłoczone w ramy prawne podpisanego przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego. Unia uczy boleśnie środowisko partii rządzącej, że kto raz zgiął w Brukseli kolano, ten może już nie mieć okazji, by powstać z klęczek. Groteskowe gesty i oświadczenia przedstawicieli rządu polskiego z panią premier na czele nie zmienią sytuacji. Podobnie jak nie uczyni tego wymowne milczenie mediów „niepokornych” i „niezależnych” w odniesieniu do rzeczywistego kształtu podpisanego w Rzymie dokumentu.

 

Ksawery Jankowski 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie