22 czerwca 2020

Br Tadeusz Ruciński FSC: „Dziatuś”, czyli szansa ojcostwa

(źródło: pixabay.com)

Jeśli nie zacząłeś być ojcem, to czy zdążysz być człowiekiem?

 

Czy nie dziwi was, że zachodni świat jest wrogi ojcom i ojcostwu? Zaczęło się to od rewolty Lutra. Potem wszystkie inne rewolty (francuska, bolszewicka, hipisowska, genderowa) pozbawiały ojców autorytetu, władzy i znaczenia w rodzinach, przewodniczenia duchowego, własnych dzieci, domów, warsztatów, a przede wszystkim cienia podobieństwa do Boga Ojca.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tak chciano bowiem uderzyć w ojcostwo samego Boga, by ludzi uczynić sierotami w wielkim światowym domu dziecka. Tak więc dorastają kolejne pokolenia w domach bez ojców lub z ojcami pomniejszonymi, nieobecnymi, pozbawionymi tożsamości.

 

Jeśli oni sami nie wiedzą kim są i co zostało im dane i zadane w ojcostwie, to i dzieci oraz wnuki nie wiedzą czego od nich oczekiwać, ale i co tracą bez nich.

 

Ojcostwo jest niebywałą szansą dla mężczyzn, ale i dla kobiet, dzieci, kościołów i świata. Czas to odkryć, choćby nawet w wieku dziadka.

 

*

                

Tato, musisz mnie poratować, musisz! – głos Sylwii w słuchawce był prawie płaczliwy, jak w dzieciństwie, gdy wiedziała, jakim tonem wymóc ma na nim, co tylko chciała. – Mam propozycję takiej trzytygodniowej pracy w Anglii, że zarobię więcej niż tu przez rok. Tylko nie mam z kim zostawić Matiego… Zgodzisz się? Weźmiesz go? Tatku…

 

Dawno go o nic nie prosiła, odkąd wyszła za tego Narcyza, którego on nie cierpiał, ale musiał w końcu ulec Sylwii i żonie, jednakowo nim zachwyconym. A po półtora roku zostawił ją z dzieckiem i ślad po nim zaginął. Powiedział wtedy Sylwii twardo: „O nic mnie już nie proś, bo ja się nic nie liczę – ani dla ciebie, ani dla twojej matki”. A potem zmarła żona i został sam.

 

Sylwia była ich jedynym dzieckiem. Ich obojga: żony, która zagarnęła miłość dziecka bez reszty; on był tylko od spełniania jej zachcianek. A teraz nagle ta prośba, której się przeląkł. Jakoś nie miał żadnego kontaktu z tym jej sześcioletnim Matim, może z urazy do jego ojca, a może dlatego, że nie mając syna, nie bardzo potrafił się z nim porozumieć. Co on z nim pocznie? – Tatku, błagam, weź go! – powtórzyła.

 

Wziął. Teraz zjeżdżał z nim windą, a mały zajęty jakąś kieszonkową grą z potworami i łowcami, nawet na niego nie spojrzał. Czuł się zupełnie bezradny. Winda się zatrzymała, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Szarpnął zamek, ale nic… Mały zerkał znad monitora… I wtedy sięgnął do kieszeni, wyciągnął wielofunkcyjny scyzoryk, otworzył jedno ostrze, podważył zapadkę i drzwi puściły. Uchwycił podziw w oczach małego. Kiedy szli, Mati zapytał: To magiczny nóż?Nie – powiedział i usiadł na ławce – mam go 40 lat. Nóż szwajcarskich ratowników. I zaczął otwierać poszczególne mini narzędzia i demonstrować je zdumiony zainteresowaniem małego.

 

Uratowałeś nim kogoś? – usłyszał. – Tak, kiedyś w górach… I zaczął opowiadać napotykając co i raz uważne spojrzenie małego. Żona i Sylwia nigdy nie chciały go słuchać. „Przynudzasz” – stwierdzały i włączały cokolwiek. A ten mały  dopytywał się jeszcze i nagle nieśmiało się przytulił, ale jakoś inaczej niż niegdyś Sylwia.

 

Kiedy weszli do jego domku, Matiego ciekawiło wszystko, zwłaszcza w warsztacie. Próbował z nim kolejne narzędzia i urządzenia tak, że obaj zapomnieli o kolacji. Nie umiał za bardzo gotować, zrobił więc jajecznicę na boczku, na którą Mati patrzył podejrzliwie. Ale głodny, jakoś się przemógł, a może nie chciał usłyszeć nagany z ust kogoś, kto powoli rósł w jego oczach. Rozłożył kanapę i pościelił małemu. Zgasił światło i poszedł do swojego pokoju. Poczytał coś i ukląkł do wieczornego pacierza.

 

Nagle stanął przy nim cicho Mati w piżamie. Uważnie mu się przyglądał. – Co robisz? – spytał szeptem. – Mówię do Pana Boga – o tobie też – odpowiedział. – A On cię słyszy? – pytał mały. – Wierzę, że tak. Ciebie też, jeśli Mu coś powiesz. Mały patrzył na drewnianą twarz Jezusa, ukląkł obok niego, ale chyba nie modlił się nigdy, bo tylko zerkał to na krzyż, to na niego. Głośnym szeptem zakończył „Ojcze nasz” i „Zdrowaś”, ale przeżegnali się już obaj.

 

W nocy wstał sprawdzić czy mały się nie odkrył. Nie. Rozczulił go trochę, bo zobaczył, jak zaciska w piąstce mały, podarowany mu dziś scyzoryk. Podszedł do okna i zobaczył jakiś przemykający się cień. – Znów m kradną winogrona… Żeby przyszli, poprosili… Postraszę ich trochę… – mruknął i zaczął się ubierać. Obudził tym jednak małego, który zerwał się. – Gdzie idziesz? – zapytał z niepokojem. – Przepędzę złodziejaszków i wrócę – powiedział, ale mały stanął przy nim mówiąc: – Nie zostawiaj mnie tu. Idę z tobą. Nie wiedział, co zrobić. Mały był jednak zdecydowany pójść za nim…

 

A niech to! – mruknął patrząc, jak mały się ubiera. Wziął jedną z lasek, jakie ostatnio robił dla skautów, mniejszą wręczył małemu i wyszli do ogrodu. Czuł, jak mały drży z przejęcia. Kiedy zaszli nieletnich złodziejaszków z tyłu i wypadli z krzykiem, tamci w niesamowitym popłochu, przewracając się, uciekli przez płot. – Zuch z ciebie! – powiedział do Matiego. – Pomogłeś mi przepędzić tę bandę. I uśmiechnął się patrząc na czupurną i dumną minę wnuka. Tak, nagle poczuł w nim wnuka. Dziwne uczucie…

 

Kiedy rano Sylwia zadzwoniła już z Anglii, pytając, jak sobie radzą, Mati wyrwał mu słuchawkę i oznajmił: „Mamo, mam ratowniczy nóż i laskę skautów. W nocy przepędziliśmy z ogrodu bandę złodziei. Razem!!! A jutro ruszamy na wyprawę Jarem Raduni. To będzie moja druga sprawność! Tu jest superrr!”

 

Kiedy wziął słuchawkę od małego, usłyszał zaniepokojenie i zdziwienie w głosie Sylwii: – Przecież ty nigdy nie potrafiłeś być tatusiem! Co się z tobą stało? Poczuł chrypkę w gardle, gdy powiedział: – Kiedyś nie było jak być tatusiem, to może czas by uczyć się być dziadkiem?

 

Po pięciu dniach czuł w tym małym prawie syna, którego – szkoda! – nie miał. A kiedy uczył go piłować drzewo, usłyszał od małego: – Wiesz, że tato mi się stracił. Może ty byś nim został, co? Roześmiał się: – Wystarczy, że jestem tatą twojej mamy. – To bądź moim… dziatusiem! – powiedział mały, a on wiedział, że to nie była jakaś słowna pomyłka.

           

Wakacje się skończyły i poszedł z Matim do szkoły. Sylwię zawsze prowadzała do szkoły żona, nie dopuszczając go do jej nauki. Teraz poczuł, jakby mógł spróbować on… Po tygodniu, w trakcie lekcji Mati wpadł do domu. – Dziatuś! Choć ze mną do szkoły, chodź! Nie rozumiał, po co, ale poszedł. Kiedy Mati wprowadził go do klasy, ujrzał zdumione spojrzenie młodej nauczycielki i napis na tablicy: „Coś, co lubię najbardziej”. Przed dziećmi na ławkach leżały zabawki, miśki, gry… A Mati przyprowadził tu jego.

 

*

„I szedł z uśmiechem, bowiem nie ma na świecie bardziej szczęśliwej osoby, niż starzec, który mógł podarować coś istotnego dziecku”.

 

Brat Tadeusz Ruciński

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie