5 marca 2021

Br. Tadeusz Ruciński: Acedia – bezdech duszy i umysłu

Człowiek może być  sam dla siebie jednocześnie

więźniem, celą i strażnikiem, ale i katem…

 

Wesprzyj nas już teraz!

W czasie rosnącego zamętu najważniejsze są pytania: Co się tak naprawdę dzieje? Co się dzieje z nami ludźmi? Co się dzieje ze mną samym? Zostaliśmy bowiem planowo wtrąceni w sytuację, której nikt do końca nie rozumie i nie wyjaśnia. Miotamy się pomiędzy narzucaną nam główną narracją, a przeczącymi jej faktami, podejrzeniami o gigantyczny spisek, globalne oszustwo, ale i fakenewsami mącącymi jedno i drugie. Skoro nie możemy rozpoznać do końca, co się dzieje wokół i z ludźmi – nawet bliskimi – których zachowania chwilami trudno zrozumieć, to zostaje nam pytanie o samego siebie. – O kondycję umysłową i o stan swojej duszy, bo nie jest z tym najlepiej, a nawet marnie. Być może reżyserom tej sytuacji czy operacji zależy na wepchnięciu nas w taki stan, by łatwiej było nami manipulować, sterować, zniewalać? A wokół wręcz nadużywa się takich pojęć, jak nerwica, psychoza, obsesja, paranoja, a zwłaszcza depresja. Kogo więc pytać i u kogo szukać odpowiedzi?

 

Otóż jeden mądry benedyktyn powiedział, że źródłem prawie wszystkich psychicznych problemów, schorzeń, chorób psychicznych była i JEST średniowieczna ACEDIA. Ale o niej prawie nikt nie mówi. Choć badający zjawisko depresji sięgają po jej opisy wzięte od Ojców Pustyni, a głównie Ewagriusza z Pontu. Ci mnisi zmagali się z nią, a więc i opisali. Nie jest to bowiem niezawiniona choroba duszy, co raczej stan, do którego mnich doprowadzał się sam osuwając się jakby od nieładu duchowego, poprzez bezwład umysłu i woli, aż do zupełnego rozkładu. Acedię nazywało się duchowym lenistwem, ale połączonym z rozedrganiem ciała i zmysłów albo demonem południa, bo występującym w środku dnia lub… życia. – Zgnuśnieniem, wypaleniem, wewnętrznym rozdarciem, agonią duszy…

 

Literackie opisy acedii można znaleźć w powieściach „Pani Bovary” Flauberta, „Czarodziejska Góra” Manna, „Obłomow” Gonczarowa, czy w „Poszukiwaniu straconego czasu” Prousta. Ja może naszkicuję tu inne opowiadanie „O człowieku, który nie chciał wstać z łóżka” Bo właśnie któregoś rana nie odpowiada on na wezwanie wstającej żony i pozostaje w łóżku. Nie jest chory, ale czuje niechęć do chłodu za oknem, do rozpadających się mebli, do wytartego dywanu, do szczeliny na suficie… Ale i do codziennych czynności: mycia, golenia się, dreptania do pracy, do ponurej egzystencji. Zostaje więc w cieple łóżka, nakrywając głowę kołdrą. Dokonuje wyboru: nie wstaje i pozostaje. Co tam zdenerwowana żona i dzieci…

 

Zjawia się lekarz, ale niczego nie stwierdza. A potem wikary prawiący o obowiązkach męża i ojca, ale i chrześcijanina. Leżącego jednak to nie wzrusza. Nie wstaje przez tydzień, więc wzywa się pielęgniarkę dla jego elementarnych cielesnych potrzeb. Nie martwi się o opłacenie jej, bo zapada się w otępiałą beztroskę. Staje się to sensacją, więc zjawia się  prasa, kamery, zaczynają się nim interesować miliony, wspierając psychicznie i finansowo. Podziwiają go jak egzystencjalnego świętego. Chwilami ma on nawet takie wizje czy halucynacje, jakby jakiegoś nieba na suficie, ekstazy, gwałtownego pragnienia odlotu… Nie ma już wokół żony, dzieci, innych ludzi… Na suficie jednak nie widzi aniołów tylko tę szczelinę jak szyderczy śmiech i wtedy pojmuje, że taka będzie jego wieczność… Jeszcze raz, dusząc się, woła pielęgniarkę i żonę: „Chcę wstać! Pomóżcie!” Lecz nikt się nie zjawia.

 

To już bardziej dzisiejszy obraz, a choć narzuca się podobieństwo do depresji, to jednak ona wywodzi się z acedii. Ilu ludzi na świecie znalazło się w podobnych stanach poprzez globalny lockdown, izolację, rozsiewaną grozę, odcięcie od realnego świata, od przyrody, ludzi, obowiązków, pracy, kościoła, Boga… Ilu nie wróciło wciąż do siebie, do relacji z bliskimi, do życia oddychającego pełną piersią (bo przecież na ustach maski, a narracja z TV powtarza, że już nigdy nie wrócimy do tamtej normalności), więc duszący lęk. Dlatego acedię nazywa się czasem BEZDECHEM DUSZY I UMYSŁU. Bezdech zwyczajny jest chorobą i zdarza się  komuś nocą, mogąc zakończyć się śmiercią.

  

Czym bowiem oddycha dusza? – Tym, co prawdziwe, dobre, piękne, ale i święte, duchowe, wieczne i Boże. Pozbawiając się tego, odwracając, gardząc tym, unikając, skazuje się duszę na bezdech chroniczny, wręcz wciąż wznawiany. Dlatego w stanach acedii odczuwa się nawet jakby fizyczne niedotlenienie, duszności czy wręcz duszenie się. Na to żaden respirator nie pomoże… Dlatego gasną duchowe siły żywotne, motywacja do dobra, nadziei, do trudu miłości i do czegokolwiek, co kojarzy się z trudem i wysiłkiem. Wzmaga się wręcz do tego niechęć i awersja, ale i chyba też bezduszność.

 

A czym oddycha umysł? Jan Paweł II powiedział, że „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Tak, bo umysł oddycha prawdą, logiką, prostotą i jasnością wiary, proporcją, harmonią, naturalnością… A dusi się, gdy zanurza się w pojęciowym zamęcie, w zafałszowaniach, w sprzecznościach, absurdach, w pozorach, iluzjach, mistyfikacjach… A co w takim razie, jeśli mamy wciąż do czynienia z globalną mistyfikacją? Stąd poczucie zmęczenia, znużenia, zgnębienia, jakiejś mroczności, hipnotycznej senności… ale i rosnącej bezmyślności. A nic tak nie odciąga ludzi od prawdy jak bezmyślne naśladowanie tego, co robią wszyscy.

 

O bezdechu woli i wolności trudno pisać, gdy większość ludzi potulnie zrezygnowała z niej ze względu na iluzoryczne (sanitarne) bezpieczeństwo, ulegając bardzo uproszczonemu przekazowi o nim i nie zadając niepoprawnych pytań. Szkoda, że do nich dołączyła większa część duchownych. Tak więc w przyśpieszającym wciąż tempie dzieje się hodowla ludzi bezdusznych, bezmyślnych i bezwolnych.

 

Przyjrzyjmy się więc owej chorobie duszy, umysłu i woli, której prawie nikt nie diagnozuje, a więc i nie leczy, choć ona postępuje i ogarnia masy. Ów Ewagriusz z Pontu nazwał acedię „sposobem życia na podobieństwo demonów, kiedy nienawidzi się tego, co jest, a pożąda tego, czego nie ma.”

 

 

Co więc NIENAWIDZI, od czego STRONI i UCIEKA potencjalny czy zaawansowany acedyk?

 

Może wprowadzą tu dwa cytaty: „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” (przysłowie) i z Małego Księcia: „Ludzie? Nie mogą sobie znaleźć miejsca, wiatr nimi miota, nie mają korzeni”. Tak, benedyktyni nazwaliby by to „horror loci” (groza miejsca) a psycholog eskapizmem (ucieczkowością). Acedyk więc czuje awersje do miejsca, w którym jest, do mieszkania, do domowników, ale i do siebie samego – do tego kim i jaki jest, do roli jaka mu przypadła, to stanu, zawodu, pracy. Nie cierpi tego co monotonne, powtarzalne, zwyczajne, niezmienne. Ucieka od obowiązku, od powinności, ale i od zbyt długich związków, znajomości, przyjaźni, kontaktów. Nie znosi tego, co wymaga trudu, wysiłku, cierpliwości, stałości, poświęcenia, a więc i pracy tak fizycznej, jak umysłowej, no i duchowej. Dlatego stroni od modlitwy, od rozmyślania, od rytmu obowiązków religijnych, a więc i od kontaktu z Bogiem, który go nuży, nudzi i ogranicza. Buntuje się przeciw posłuszeństwu, dyscyplinie, stałemu porządkowi, bo to go wiąże i więzi. Słowem, ma tendencję OD tego wszystkiego, a w krańcowych formach – od życia także.

 

A czego acedyk POŻĄDA, za czym się UGANIA, w czym się ZATRACA?

 

Znów dwa cytaty: „A może tylko żeby wsiąść, bo sama jazda to już cel” (z piosenki L. Długosza), „Wszystko wolno! Hulaj dusza! Do niczego się nie zmuszaj! Niczym się nie przejmuj za nic! Nie wyznaczaj sobie granic!” (z piosenki J. Kaczmarskiego). Benedyktyni nazwaliby to luxuria, czyli rozwiązłość, ekstrawagancja,  a psycholog labilnością, czyli chwiejność, zmienność lub skłonnością do modnych transgresji.  Acedyk podąża przede wszystkim za nowością, za nieustannymi zmianami – w sobie, wokół siebie; w upodobaniach, zainteresowaniach, znajomościach, związkach. Lubi porzucać prace, obowiązki, osoby. Pożąda wciąż rozrywki – zmysłowej, ekscytującej, czasem perwersyjnej. Rozrywany jest bowiem przez popędliwość i pożądliwość. Dąży do przekraczania granic, balansowania na krawędzi, igrania z ogniem, a nawet ze śmiercią, byleby nie trwać w nudzie i monotonii. Dlatego ze spraw duchowych pociąga go magia, alchemia, astrologia, a także mroczne kulty i demonizm, wszak kuszony jest wciąż przez demona południa.

 

Acedia jest kusicielskim ZAMIAST, jest wrotami do innych „duchów zła” (logismoi), czyli obżarstwa, nieczystości, chciwości, smutku, gniewu (złości), próżności i pychy. Jej skutkiem jest postępujące wikłanie się w najrozmaitsze namiastki i rozrywki; emocjonalno-zmysłowe rozedrganie; wewnętrzne rozdarcie; labilność i frustracja; osłabienie czy utrata relacji z ludźmi, a nawet związków, czyli osamotnienie i izolacja z wcześniejszym już zerwaniem więzi z Panem Bogiem. Nie wspomnę o zmarnowaniu oceanów czasu, który jest ponoć… materią zbawienia.

 

I tu trzeba powiedzieć , że w ten stan masy ludzi są od lat wpychane przez machinę nieumiarkowanej konsumpcji doprowadzającej człowieka do przemieniania się w gatunek jamochłona nienasyconego. Dalej, przez tzw. przemysł rozrywkowy oferujący rozrywkę wciąż przekraczającą granice dobrego gustu, zasad moralnych, uznanych tabu i świętości. Kuszą w niej i królują w tysięcznych odmianach wszystkie grzechy główne, dewiacje i bluźnierstwa. Odbiorca tego wszystkiego zatracając się w tym, traci nie tylko rozeznanie, dobry gust i umiar, ale rozsądek, sumienie, wolność i duszę. Jest on nie tyle materiałem na niewolnika, co już niewolnikiem.  Gorzej, bo perwersyjnie zakochanym w swoim zniewoleniu, poniżeniu i odczłowieczeniu. A lochdown i globalna plandemia to napędza i jakby uzasadnia.

 

Bo trzeba powiedzieć, iż nigdy nie było lepszej przestrzeni dla acedii niż świat medialny i wirtualny. Wszystkie pokusy świata, wszystkie namiastki nauki, kultury i religii, wszystkie lupanary i piekiełka… są na wyciągnięcie ręki i naciśnięcie czy dotknięcie  palca zarówno maleńkiego dziecka jak i starca. Popatrzmy, w czym to się teraz przejawia.

 

WIRTUALNA ACEDIA

 

W „Second Life” (drugie życie) – to nie tylko nazwa platformy, na której miliony użytkowników, za realne pieniądze, buduje sobie i wyposaża wirtualne domy w dzielnicach, gdzie są wirtualne markety, kasyna, burdele, kościoły, szkoły… Spędzając tam coraz więcej czasu i poświęcając coraz więcej uwagi budowaniu swoich nawet kilku awatarów (wcieleń) oraz rozmaitym kontaktom z na poły wirtualnymi postaciami. To także postępująca zamiana swojego realnego życia na to w sieci, na forach, portalach, kontach… które staje się coraz ważniejsze, zajmujące i ekscytujące. A jednocześnie jest wieloma formami ucieczki od życia osobistego, rodzinnego, sąsiedzkiego, religijnego, a więc i od ludzi bliskich, od realnych przyjaciół, znajomych. Bo to TUTAJ jest nazbyt zwyczajne, monotonne, prozaiczne, nie do kreowania, zmieniania i porzucania. W końcu już nie wiadomo w którym życiu i z kim się żyje naprawdę. I co to znaczy „naprawdę”.

 

Fonoholizm – to uzależnienie od sieci, od komputera, smartfonu. Tym większe, im więcej potrzeb się w tej sieci zaspokaja i jak często się w niej bywa. Trzeba być wciąż online, nie wypuszczać smartfonu z rąk, nie tracić go z oczu i nie pozwolić na wyłączenie.

 

Bo reakcje są takie, jak po odstawieniu ciężkich narkotyków. Patrząc teraz na bardzo wielu infoholików, kojarzą się oni z opisanymi przez W. Sołowiowa członkami sekty „dziuromódlców”, którzy do wywierconej w belkach chaty dziury, modlili się: „Chato moja, dziuro moja, zbaw mnie”. Tutaj jest tylko ta różnica, że „komórko moja, sieci moja – zabaw mnie”.  Mniej śmiesznie jawi się zjawisko rodem z Japonii „kikikomori” –  “oddzielenie”. 

 

Osoba (zwykle młoda) izoluje się wręcz skrajnie.  Przestaje chodzić do pracy, szkoły, a nawet do sklepów. Rezygnuje z relacji rodzinnych i towarzyskich . Zamyka się w wirtualnym  świecie (gry, fora, portale erotyczne).  Komunikuje się tylko przez Internet, nie wychodzi z pokoju nawet do toalety. Czasem wymyka się w nocy, zawsze uważając, by nikogo nie spotkać po drodze. Było już sporo zgonów takich abnegatów…

 

Infoholizm – tutaj chodzi o nieopanowane zapotrzebowanie na wszelkie informacje: pogodowe, polityczne, plotkarskie, zdrowotne, religijne, lokalne… Żeby wciąż „być na bieżąco”. To staje się obsesyjną manią śledzenia, tropienia, podglądania, przekazywania, co ktoś nazwał „zafejsowaniem”. Jest to pasjonowanie się wszystkim, co dalekie i nieobecne, z ignorowaniem tego, co bliskie, obecne i aż czasem krzyczące o uwagę, zainteresowanie, troskę… Facebook = facebóg.

 

Sexoholizm – bo do tego zaliczyć można coraz większe zainteresowanie i oglądactwo pornografii w sieci. Do niedawna było takich stron 4,5 miliona, ale podaż i popyt podczas lockdown’u wzrosły. Ogląda się to w pracy, w szkole w domach, słowem wszędzie… bo to szybko przechodzi w uzależnienie i w nałóg silniejszy od amfetaminy. Dotyczy to też kobiet i coraz młodszych dzieci. Dewastująca wyobraźnię, pamięć (ale i mózg) jest postępująca eskalacja doznań, perwersji, dewiacji.

 

Z tym idzie w parze CYBERSEX – coraz popularniejszy wśród młodzieży i dorosłych, czyli wirtualne masturbowanie się przy użyciu kamer i mikrofonów. Tragiczne jest to, że cierpi na tym bardzo realne pożycie małżeńskie, stan duchowy i moralny użytkowników tegoż oraz pogłębiająca się rozwiązłość. Co z tego, że wirtualna, gdy tak samo zła i grzeszna jak realna.

 

Mroczny świat gier – tu można zaszaleć i wręcz oszaleć. Im mniej typowo męskiej aktywności chłopców i mężczyzn w realnym zyciu (sprawności fizycznej i umysłowej, a także w tropieniu, wyścigach, odkrywaniu, zdobywaniu, rozmaitych walkach, inicjacjach)  tym więcej ich symulacji w coraz bardziej rozbudowanych i trudnych do przebycia grach komputerowych, głównie online. Rośnie tam jednak coraz bardziej stopień brutalności, okrucieństwa, sadyzmu.. Ot, choćby w grze „Carmagedon”, gdzie gracz otrzymuje punkty za rozjeżdżanie samochodem w mieście przechodniów, staruszek, a najwięcej za kobiety w ciąży i matki z wózkami. Towarzyszą temu nader realistyczne efekty tego bestialstwa.

 

Jeden z graczy stwierdził: „Zanim uda ci się przezwyciężyć śmierć i wrócić do Realu, musisz przelać hektolitry krwi i wypruć kilometry flaków”…

 

Nie sposób przemilczeć portali dla samobójców z instrukcjami pozbawienia się życia czy igrania ze śmiercią nawet dla dzieci (gry  „Blue Whale” i „Momo”, „Straszny Goofie”).

 

A jako, że acedia lubi transgresje, to wiele gier wirtualnych staje się realnymi inicjacjami (z całą wielostopniową rytualizacją) w okultyzm, demonizm i satanizm (choćby gra „Dark Messiah and Might Magic”, gdzie osiąga się moc zamiany w demona). To już jest naprawdę igranie z diabłem i z piekłem. Co z tego, że wirtualne, gdy skutki są realne.

 

Jakieś rozpoznanie owego stanu duszy i przełożenie go na realne współczesne skutki zostało dokonane, więc pozostaje pytanie: JAK REALNIE SIĘ PRZECIWSTAWIĆ ACEDII, kiedy jeszcze można, gdy jeszcze nie staje się ona demonem i opętaniem?

 

Ojcowie Pustyni i mnisi nie tylko ją diagnozowali, ale wskazywali na sposoby unikania czy zwalczania jej w sobie. A że ich apoftegmaty były pełne prostoty, to jeden z nich na pytanie o remedium na acedię, powiedział krótko: „Nie zapominaj o wdzięczności”.

 

Tylko tyle? Czy aż tyle? Otóż wdzięczność jest nie tylko pełną wdzięku zgodą na to, co jest i na to kim i gdzie się jest, ale jeszcze nieustannym docenianiem tego i radością z tego. Jedną  z głównych cech acedii jest melancholijny smutek i frustracja. Czy są one możliwe, gdy się dziękuje Bogu za wszystko („Miłość – wdzięczność bez granic za wszystko i za nic”)? A gdy zanika cnota wdzięczności, tym bardziej rządzi nami frustracja, roszczeniowość, nostalgia, pożądanie nie wiadomo czego, no i melancholia. Wdzięczność za to przywodzi Łaskę, radość i wdzięk, których nam tak brakuje.

 

ACEDIA I OPCJA BENEDYKTA

 

Ostatnio pojawia się sporo książek odnoszących Regułę św. Benedykta do aktualnych czasów i sytuacji człowieka, i znajdujących w niej proste i skuteczne sposoby na choroby cywilizacji i duszy ludzi Zachodu („Opcja Benedykta”, „Ucząc się od mnichów”, „Odnaleźć schronienie”, „Szukanie Boga – droga św. Benedykta). I słusznie, bo marne mamy pojęcie, co zawdzięczamy temu Świętemu i benedyktyńskim zakonom oraz klasztorom w tworzeniu cywilizacji łacińskiej. Jednocześnie jest w tej Regule prosty i mądry sposób na życie, sprawdzający się przez 1500 lat i nadal aktualny. Na życie pełne ładu, równowagi, umiaru. Harmonii w duszy i w ciele, w modlitwie i w pracy, w poście i świętowaniu, w liturgii i nauce. Ci mnisi też się zmagali z acedią i mieli na nią sposób, choćby w rytmie życia.

 

Zacznijmy od ORA et LABORA, czyli pracy i modlitwy.

 

ORA – modlitwa, lectio divina i liturgia – wyznacza od razu hierarchię spraw i zajęć, czyli od czego zaczynać dzień, na co koniecznie mieć czas w ciągu dnia i czym go kończyć. A wszystko w stałym rytmie, trosce o piękno (gregoriański chorał). Modlitwa jest życiem duszy, ale i jej oddechem („Kiedy się modlisz, Bóg w tobie oddycha”), czyli udaremnia ów bezdech duszy i umysłu. Tym, którzy mają czas na wszystko, prócz modlitwy – stałej i regularnej – dobrze byłoby to przypomnieć, że zaniedbanie modlitwy powoduje utratę wiary, kontaktu ze sobą i z Bogiem, ale i z własnym umysłem i sumieniem. Takie więc życie, jaka jest modlitwa.

 

LABORA – praca, która jest współpracą z Bogiem i bliźnimi (powiedzenie benedyktynów: „Sercem przy Bogu, rękami przy pracy” nadaje jej właściwy wymiar). W tym zakonie obowiązkowa jest praca fizyczna i posługa bez względu na tytuły. Jak bardzo urealnia człowieka ręczna praca, jak tworzy więź z tymi, którym się posługuje; jak natchniona modlitwą może być twórcza, dokładna i pokorna. Można wciąż unikać pracy w lenistwie, można nią zarabiać jedynie na życie, można się w niej pogrążyć w pracoholizmie, ale można nią tworzyć dialog z Bogiem i ludźmi. Wtedy się chce przy niej śpiewać.

 

A teraz trzy benedyktyńskie śluby: STABILITAS, OBEDIENTIA, KONVERSATIO MORYM, czyli stałość miejsca, posłuszeństwo i wspólnotowy sposób życia. Jak się ma to do acedii?

 

STABILITAS – rozumiana jako stabilność, wierność, zakorzenienie. Wszystko to obce nam współczesnym mobilnym, bardzo zmiennym i wykorzenionym. Trudno nam o stałość poglądów, wiary, związków, zasad. Stateczność jednak nie musi oznaczać stagnacji. A tak brak nam statecznych mężów stanu, hierarchów, proboszczów, profesorów, ojców, matek… Dlatego tak wszystko jest rozchwiane i płynne. Z tej cnoty płynie coś dla nas w kontekście acedii: Bądź tym, kim jesteś i nie zapominaj, co z tego wynika na każdym kroku. Nie pozwól komukolwiek i czemukolwiek wywlekać cię z siebie, z twojego domu, od twoich bliskich i Boga. Bądź sobą i u siebie, czyli tam, gdzie twoje powinności, placówka, miejsce, gdzie możesz być naprawdę obecny i gościnny. Broń spraw, którym masz być wierny. Niech inni mogą na tobie polegać, na twojej odpowiedzialności.

 

OBEDIENTIA – rozumiana jako wola i umiejętność słuchania, ale i posłuszeństwa temu, co Boże, dobre, mądre i słuszne. Trudniej czasem być posłusznym swoim powinnościom, zasadom i postanowieniom niż przełożonym. Ten jest prawdziwie wolny, kto umie rozkazywać sobie i sobie samemu dotrzymywać słowa. Sztuka  słuchania idzie w parze z umiejętnością milczenia. Teraz, gdy wszechobecny jest gwar, paplanina, jazgot, dialogowanie, pyskówki  – jakże cenna to umiejętność i sposób na kłótników, głupców, gaduły. Uciszenie samograjów, wyciszenie własnych myśli, języka to sposób na panowanie nad sobą. Ale i sztuka wsłuchiwania się w przekazy kłamstwa, manipulacji, uwodzenia i zwodzenia, by odróżnić od nich prawdę, słuszność, sprawiedliwość. To ćwiczenie w swoim myśleniu: pamięci, logiki i wyobraźni. („I pamiętaj, że dana ci pamięć. Nie kłam siebie, to nikt cię nie skłamie” J. Kaczmarski) To wreszcie wsłuchiwanie się Boga, Jego słowo do nas i do ciebie na tu i teraz.

 

CONVERSATIO MORUM – rozumiane jako wspólne zamieszkiwanie i działanie. Wystarczy zobaczyć tylko niektóre klasztory benedyktyńskie z tych tysięcy, które wzniesiono na świecie, by pojąć, ile można RAZEM, ZGODNIE i Ad majorem Dei gloriam.  ”Nikt nie jest samotną wyspą” – jesteśmy sobie winni siebie z tym, co mamy w sobie najlepsze, mądre, potrzebne, użyteczne, niepowtarzalne. To udzielanie czegoś innym tworzy więzi, zależności, wspólnoty, społeczności, cywilizację. Teraz mamy odwrotną tendencję, bo narcystyczne zapatrzenie w samego siebie, indywidualizm, interesowność, rosnącą nieufność i obcość. Dlatego zanikają wspólnoty parafialne, zakonne, stowarzyszenia, pomocniczość. A narzucona przez plandemię izolacja znacznie to pogłębiła – aż do wzajemnej podejrzliwości, strachu przed sobą, wrogości, donosicielstwa. A jako Polacy i katolicy byliśmy znani z solidarności, odwagi, gościnności, poświęcenia, wspaniałomyślności czy wielkoduszności. Czas do tego wracać, bo Bóg chce mieszkać nie między samotnymi internetowymi hulakami i sobkami, ale MIĘDZY NAMI.

 

Kiedy człowiek wraca do siebie, wraca do Boga i wraca do bliźnich, których nam bardziej potrzeba niż myślimy. A kiedy nie pozwalamy siebie ogłupić, zniewolić, pozbawić duszy – nie grozi nam gatunek „cwanego niewolnika”, „bezmyślnego cyborga”, „jamochłona nienasyconego”. Dlatego ubiegajmy się, prośmy Boga, , dzielmy się czymś przeciwnym acedii – POKOJEM DUCHA wbrew wszystkim spiskom, plandemii, zdrajcom i tchórzom, bo ZMARTWYCHWSTAŁY JEZUS nim właśnie pozdrowił zalęknionych i beznadziejnych Apostołów: POKÓJ WAM!

 

Dobrze zakończyć to przypowieścią.   

*

Kiedy wieczorem gasiła wszystko, a zapala świecę, odczytywała drgnienie płomyka jako znak od Anioła i wtedy szeptała coś nie prosząc jednak o nic… Któregoś rana na ścianie zalśnił cień skrzydlatej postaci.

 

– „Jestem odpowiedzią na twoje pragnienie – szepnął Anioł – i mogę spełnić trzy twoje życzenia. Wypowiedz je.”

 

Nie mogła w to uwierzyć i gorączkowo zaczęła myśleć, o co powinna prosić. – O urodę, pomyślność, piękny dom, zdrowe dzieci…? Nie wiedziała.

 

– „Czy możesz mi dać czas do namysłu?” – spytała.

 

Anioł skinął  głową i zniknął. Teraz jednak nie mogła  sobie znaleźć miejsca i spokoju, bo wciąż myślała: Co ma wybrać? Zaczęła prosić przyjaciół o radę.

– „Proś o pieniądze – powiedział jeden – co bez nich teraz można zrobić?”

– „Raczej o zdrowie proś, bo ono najważniejsze.” – radził drugi.

A jej matka mówiła: „O długie życie poproś.” A mąż: „Proś więc o to, byś mogła mieć więcej życzeń.”

 

Jednak żadna z rad nie trafiła jej do serca. Mijały tygodnie i miesiące, a gorączkowe myślenie nad wyborem tak ją pochłonęło, że wcale nie zapalała już świecy, a lustro na ścianie pokrył kurz. Zanikł  jej szept, spokój serca i pogodne spojrzenie.

 

Nie mogąc już znieść tej niepewności w sobie, zapaliła  świecę i nie czekając na drgnienie płomyka powiedziała: „Nie wiem, co wybrać Może ty powiesz, o co mam cię poprosić?” I wtedy blask świecy przybrał postać Anioła, który rzekł: „Długo czekałem na takie pytanie. Jeśli ja mam ci dać radę, to módl się i proś Boga o to, byś bez względu na to, co się wydarzy, nie traciła pokoju ducha. Resztą ja się zajmę”.

 

*

Taki pokój ducha mnisi nazywali hezychia, czyli głębokie ukojenie, zanik pragnień, stan milczącego istnienia, odbijanie w sobie Boga. A stan ten osiągało się już po zwalczeniu demona acedii, po którym już żaden gorszy duch nie przychodził.

 

Brat Tadeusz Ruciński FSC

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(13)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie