18 listopada 2016

Bohaterowie i hultaje

(Juliusz Kossak [Public domain], via Wikimedia Commons)

W 1618 roku na ziemiach imperium Habsburgów rozpoczął się koszmar, znany potomnym jako wojna trzydziestoletnia. W jego następstwie rozległe obszary Europy zamieniły się w krwawą pustynię.

 

Konflikt zapoczątkowało brutalne potraktowanie w Pradze namiestników cesarskich, których tłum sfanatyzowanych protestantów wyrzucił przez okna Zamku Królewskiego na Hradczanach. Owa „defenestracja praska” stała się sygnałem do otwartego buntu przeciw katolickiemu cesarzowi. Na wystąpienie Czechów żywo zareagowali niemieccy książęta Unii Protestanckiej, bacznie obserwowali je również Holendrzy, Duńczycy, Szwedzi…

Wesprzyj nas już teraz!

Płomienie wojny religijnej ogarniały wciąż nowe krainy monarchii Habsburgów, a w działania zbrojne włączały się kolejne mocarstwa europejskie.

 

Na krawędzi

Okrucieństwo walk i rozmiary wzajemnych represji były szokujące nawet dla ówczesnych obserwatorów, przecież przywykłych do obcowania z wojną.

Ksiądz Wojciech Dębołęcki, w przyszłości kapelan słynnych lisowczyków, pisał ogarnięty grozą i wzburzeniem: „… w bujnoszczęsnych krajach cesarskich niebaczni poddani jego jadem wieloróżnych herezyj zarażeni i nimi jako truciznami nadęci, zapuchłe oczy mając do obaczenia prawdy, naprzód na Kościół ś. Katolicki bluźniercze usta swoje wywarli, a potym (…) kościoły katolikom gwałtem brali, ciała wiernych z grobów dobywali, relikwie świętych Bożych palili, na ołtarzach bluźnierstwy swemi gniew Boży na naród ludzki wzbudzali, obrazy świętych a na ostatek i krucyfiksy deptali, kielichy, krzyże i insze srebra kościelne (…) na pieniądze przerabiali; dzwony na działa przelewali, kapłany i zakonniki męczyli, panienki zakonne Bogu poślubione gwałcili i wszelkie katoliki według różnych inwencyj szatańskich trapili i prześladowali”.


Po wybuchu wojny sytuacja katolików rychło stała się krytyczna. W 1619 roku protestanci opanowali większą część Czech i Śląska. Do rozgrywki włączył się wówczas książę Siedmiogrodu, kalwin Gábor Bethlen, który na czele licznych wojsk wtargnął  w granice cesarstwa, zaś po połączeniu się z czeskimi protestantami ruszył wprost na Wiedeń.

Wydawało się, że monarchia Habsburgów stanęła na skraju katastrofy. W rzeczywistości sytuacja była jeszcze groźniejsza niż przedstawiały to położenie i liczebność wojsk. Dla nikogo nie były tajemnicą powiązania Bethlena, który rządy nad Siedmiogrodem objął z łaski tureckiego sułtana Ahmeda I. Książę utrzymywał przy tym rozległe kontakty z władcami Szwecji i Brandenburgii. Rysujący się sojusz protestancko-muzułmański stanowił śmiertelne zagrożenie dla całego świata katolickiego.

 

Spętane ręce

Wysłannicy cesarscy udali się na dwory europejskich monarchów, błagać o ratunek. Stanęli również przed obliczem władcy Rzeczypospolitej, Zygmunta III Wazy.

Polski król zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Upadek państwa Habsburgów i wyrośnięcie na jego gruzach, tuż u naszych południowych granic, bastionu protestantyzmu sprzymierzonego z Turcją, Brandenburgią i Szwecją fatalnie wróżyło na przyszłość. Tak też widzieli sprawę najwyżsi dostojnicy Rzeczypospolitej – prymas Wawrzyniec Gembicki, marszałek wielki koronny Mikołaj Wolski oraz podkanclerzy koronny Andrzej Lipski.

Król miał jednak ręce spętane niepewną postawą szlachty. Wydawało się wątpliwe, by po tylu latach zmagań ze Szwecją i Moskwą sejm zgodził się na kolejną wyprawę wojenną. Toż przez długie dziesięciolecia posłowie nie zdobyli się na wystawienie wystarczającej siły wojskowej nawet przeciw Tatarom pustoszącym rokrocznie południowo-wschodnie ziemie Korony…

Dlatego też Zygmunt III zdecydował się na działania nieoficjalne. W porozumieniu z przedstawicielami senatu podjął przygotowania do tajnej akcji wojskowej, zorganizowanej jako rzekome przedsięwzięcie prywatne. Uznał, że w roli odsieczy najlepiej spisze się wojsko lisowskie.

 

Straceńcy

Chyba nie było formacji wzbudzającej tylu przeciwstawnych i skrajnie odmiennych ocen. Zachwycano się męstwem jej żołnierzy i ich skutecznością w boju, doceniano sprawność w wojennym rzemiośle – ale zarazem potępiano ich za okrucieństwo i predylekcję do rabunków.

Za twórcę tych oddziałów uchodził pułkownik Aleksander Józef Lisowski, przeto zwano ich lisowczykami, również: kozakami lisowskimi bądź polskimi, elearami, zagończykami, straceńcami. Ksiądz Dębołęcki wielbił ich za zasługi oddane Kościołowi i określał zaszczytnym mianem „Bożych wojenników”.

Lisowczycy byli lekką jazdą, walczącą „na sposób tatarski”, słynną z dalekich zagonów kawaleryjskich. Poruszali się „komunikiem”, to jest wyłącznie konno, bez wozów taborowych. Elearzy tworzyli prawdziwą mozaikę narodowościową. Poza Polakami, Litwinami i Rusinami licznie służyli w ich szeregach Moskwicini, również Niemcy, Walonowie, Czesi, Ślązacy i Tatarzy.

Straceńcy działali na ogromnych przestrzeniach. Walczyli przeciw Szwedom w Inflantach, stawiali czoła Turkom i Tatarom na Ukrainie i w Mołdawii. W kampaniach przeciw Moskwie zapędzili się aż za Ural. Nie cofali się przed żadnym niebezpieczeństwem, więc używano ich do najbardziej straceńczych misji

 

„Co hultaj, to lisowczyk”

Niestety, niewątpliwy żołnierski heroizm nie był jedyną cechą, z jakiej słynęli lisowczycy.

Elearzy potrafili być sennym koszmarem, jakim matki straszyły małe dzieci. Nie mieli litości nawet dla swoich ciężko rannych towarzyszy, których dobijali, aby nie opóźniali pochodu. Czy na jakiekolwiek względy mogli u nich liczyć jeńcy, albo ludność cywilna spotykana na trasach zagonów?

„Miastom spalił, a lud wysiekł” – przechwalał się pułkownik Lisowski podczas wojny moskiewskiej. A biskup poznański Andrzej Opaliński bezpardonowo podsumował marsz lisowski na Siedmiogród, kiedy to elearzy szli pono „łupiąc, paląc, ścinając, mordując, nikomu, nawet i małym dzieciom nie przepuszczając”.


Trzeba jednak patrzeć na te poczynania przez pryzmat obyczajów wojennych epoki. Wbrew barwnym wizjom powieściopisarzy i poetów, w ówczesnych (i nie tylko ówczesnych) wojnach niewiele było miejsca na romantyzm. Na porządku dziennym było za to mordowanie jeńców, torturowanie „języków” w celu zdobycia informacji o nieprzyjacielu, palenie zdobytych miast i wiosek, wycinanie ich mieszkańców. W czasach, gdy żołnierz „wojną się żywił,  łupiestwa nie dziwiły nikogo, a grabieże we wrogim kraju bywały poczytywane za zasługę. Poruszenie następowało dopiero, gdy zdziczałe wojsko folgowało swym nawykom również na ojczystej ziemi.

Niewątpliwie wielu lisowczyków „żywiło się” kosztem rodaków. Książę Lew Sapieha pomstował: „Ekscesa niesłychane poczynili, o jakich ledwie w starych dziejach pogańskich czytamy”. Bandyckie napady sprzyjały krzywdzącym uogólnieniom. Potoczna opinia: „Co hultaj, to lisowczyk” pociągała za sobą oskarżenia elearów również o te zbrodnie, z którymi nie mieli nic wspólnego.

A przecież, obok posądzeń o prawdziwe i rzekome przestępstwa, istnieje również wiele świadectw o straceńcach, którzy nie uchybili czci żołnierskiej. Im to właśnie oddał sprawiedliwość hetman Stanisław Żółkiewski: „W tym ludzkim na nich uskarżaniu większy huk niźli sama rzecz. To świadectwo powinienem im dać, że póki tam przy mnie byli, skromnie się zachowywali, żadnych skarg ni od kogo na nich nie było”.

Dotarcie do prawdy jest utrudnione, jeśli ma się w pamięci również czarną propagandę uprawianą przez wrogów Polski, a także przez rodzimą antykrólewską opozycję. Należy więc wystrzegać się łatwych uogólnień. Skoro przez szeregi lisowczyków przewinęło się w ciągu paru dekad wiele tysięcy żołnierzy, to z pewnością formacja nie składała się ani z samych wcielonych aniołów, ani też nie tworzyły jej wyłącznie krwiożercze demony. Elearowie byli wspaniałymi żołnierzami, choć wielu z nich splamiło się okrucieństwem – dorównującym okrucieństwu świata, jaki ich otaczał.

 

Tajna wojna króla Zygmunta

Przygotowania do odsieczy szły pełną parą. Na jej czele miał stanąć królewicz Władysław Waza, choć pomysł zarzucono z powodów politycznych.

Ostatecznie wyprawa zyskała kilku wodzów – byli to lisowski pułkownik Walenty Rogawski, brat podkanclerzego koronnego Adam Lipski, wreszcie Jerzy Drugeth de Homannay, przedstawiciel jednego z najpotężniejszych rodów protestanckich w Siedmiogrodzie, nawrócony na katolicyzm i skonfliktowany z Bethlenem.

Lisowczykom, którzy stanęli pod ich rozkazami przyznano żołd w wysokości 15 złotych na kwartał. Nie sposób uznać tej sumy za oszałamiającą, skoro husarz otrzymywał w tym czasie 41, zaś pancerny 31 złotych. Mimo to szybko uzbierało się do 10 000 ochotników. Plan przewidywał przeprowadzenie dywersyjnego rajdu przez Słowację wprost na Siedmiogród, aby odciągnąć wojska Bethlena od stolicy cesarstwa.

21 listopada 1619 roku elearzy przekroczyli granice państwa, wkraczając przez Przełęcz Łupkowską na ziemie cesarskie. Wkrótce pod Humiennem na ich drodze stanęło 7000 żołnierzy siedmiogrodzkich pod wodzą księcia Jerzego Rakoczego. Siedmiogrodzianie zajmowali dobrze umocnione pozycje na okolicznych wzgórzach.

W drugim dniu batalii ciężkozbrojna jazda Rakoczego, jak się zdawało, złamała szyk elearów i zmusiła ich do ucieczki. Upojeni triumfem protestanci zajęli polski obóz i jęli raczyć się znalezionymi tam wiktuałami.

Niespodziewanie nastąpił kontratak lisowczyków, którzy uprzednio jedynie pozorowali odwrót. Zaskoczeni wojacy Rakoczego poszli w rozsypkę. Elearzy położyli trupem 3000 nieprzyjaciół, zdobyli 17 chorągwi. Resztki wojsk nieprzyjaciela pierzchały w popłochu.

Lisowczycy uderzyli teraz na północny Siedmiogród, pustosząc go niemiłosiernie.

 

Niedoszły grabarz imperium

Na wieść o zaatakowaniu Siedmiogrodu książę Gábor Bethlen wysłał zrazu 15 000 żołnierza na ratunek swym włościom, zaś 5 grudnia z resztą swoich wojsk rozpoczął spieszny marsz w stronę Bratysławy. Osamotnieni czescy protestanci nie byli w stanie kontynuować oblężenia. Wiedeń był ocalony.

Gábor Bethlen nie zdołał dopaść elearów, którzy po miesięcznej kampanii powrócili do kraju. 16 stycznia 1620 reku książę Siedmiogrodu podpisał rozejm z cesarzem. W następnych latach jeszcze parokrotnie atakował ziemie Habsburgów, wszakże moment krytyczny wojny dawno już minął. Bethlen nie wykorzystał swej szansy przejścia do Historii jako grabarz imperium Habsburgów.

Powiadają, że sukces ma wielu ojców. Niekiedy podważa się zasługi Polaków, przyczyn zakończenia oblężenia Wiednia upatrując w epidemiach dziesiątkujących armię protestancką (tak jakby ów problem nie dotykał wojsk habsburskich). Inni głoszą znów, że Bethlena skłoniły do odwrotu nadciągające posiłki hiszpańskie (w rzeczywistości Hiszpanie dopiero w ostatnich dniach grudnia 1619 roku wkroczyli do bawarskiej Pasawy, odległej od Wiednia w prostej linii o ponad 220 km, a dotarcie do stolicy cesarstwa zajęłoby im jeszcze sporo czasu).

Gábor Bethlen dobrze wiedział, komu zawdzięczał porażkę. Słał gniewne protesty na dwór polski, a Zygmunt III, jak każdy przywódca państwowy firmujący tajne operacje wojskowe, wypierał się w żywe oczy odpowiedzialności.

 

Któż przeciw nam…

Wkrótce król Zygmunt wysłał w sukurs cesarzowi kolejną wyprawę lisowczyków.

Tysiące zabijaków przeszło krwawym pochodem przez Śląsk i Morawy, by połączyć się z wojskami katolickimi. Potem przez szereg lat dzielnie walczyli przeciw Unii Protestanckiej w Niemczech i północnych Włoszech. Poeta Józef Bartłomiej Zimorowic dosadnie podsumował ich dokonania:

„Tam wy, Melanchtonową wyniszczając wiarę,
Wieleście Lutrów dali dyabłom na ofiarę.”

 

Elearowie mieli swój udział w wielu świetnych zwycięstwach katolickiego oręża, jak w październiku 1620 roku pod Białą Górą, po której to bitwie cisnęli do stóp cesarza 20 zdobytych sztandarów. To wówczas anonimowy autor uczcił ich przewagi słowami:

Tu szesnaście tysięcy Czechów legło krwawie,
Kędy męstwo lisowskich zakwitnęło w sławie.
Skąd wziąwszy dzielność śmiałą, męstwem słyną wszędzie,
Dobry znak, Pan Bóg z nami, któż przeciw nam będzie?




Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie