25 lutego 2021

Bogdan Dobosz: lewicowe „poprawianie” historii i poczucie winy całych narodów [OPINIA]

(Zdjęcie ilustracyjne fot. I-Images /Zuma Press/Forum)

Historia jest nauczycielką życia i lewica wzięła sobie to najwyraźniej do serca. Przemodelowanie dziejów na obraz i podobieństwo współczesnych „wartości” lewicowych ideologii ma doprowadzić do wiktymizacji i poczucia winy całych narodów.

 

Przykład po II wojnie światowej dostarczyło państwo Izrael. Udała im się trudna sztuka weryfikacji niemal całej historii zmagań światowych przez pryzmat holocaustu. Warto zdawać sobie sprawę, że ludobójstwo Żydów dopiero kilkanaście lat po wojnie stało się najważniejszym elementem II wojny światowej i przesłoniło zmagania na frontach, wielkie bitwy i operacje militarne. Z czasem pojawiła się już zupełnie czarno-biała wizja historii, w której Niemców zastąpili nieokreśleni narodowo „naziści”, a miano faszystów zaczęto przypisywać niemal wszystkiemu, co znalazło się na prawo od Mao Tse Tunga i Stalina.                                                                                                    

Wesprzyj nas już teraz!

 

Teraz podobny proces przechodzi okres „dekolonizacji”, przyspieszony ruchem Black Lives Matter, jako wynik pewnego przesilenie i triumfu lewicowej myśli historycznej. Przez zmieniający wszystko na kolor czarny pryzmat trwa podmiana historii kolonializmu, czy tematu niewolnictwa. Nakłada się na ten okres współczesne i zupełnie ahistoryczne kalki. Niewolnictwo ma być wymysłem cywilizacji europejskiej, chociaż to ona się z tym problemem uporała i je w końcu zniosła, nie bez wpływu chrześcijaństwa. Tymczasem dziwnie pomija się temat niewolnictwa w innych kulturach, od arabskiej, po Indian z Ameryki. Kolonializm też jawi się jako przypadłość cywilizacji europejskiej, chociaż podbojów dokonywano w różnych okresach i wszędzie. W Europie popierała je też lewica. Jean Jaures, dziecko swojej epoki i ojciec francuskiego socjalizmu, widział w tym niesienie kaganka sprawiedliwości społecznej na inne kontynenty.

 

Tworzenie czarnych legend kolonializmu i niewolnictwa obecnie służy jednak konkretnym celom politycznym. Najwyraźniej społeczeństwa mają tego dość. Niedawny sondaż pokazał, że np. 56 proc. Holendrów uważa, że ich kraj odegrał poważną rolę w historii niewolnictwa, ale 55 proc. respondentów nie uważa, że należy za to przepraszać. To wyniki sondażu pracowni I&O, zleconego przez dziennik „Trouw”. Wiktymizacja narodów robi jednak swoje. Obala się pomniki, wznawia dyskusje o zwrocie dzieł sztuki, nawet o odszkodowaniach. Rachunków w drugą stronę, za tysiące kilometrów wybudowanych dróg, za szpitale, mosty, koleje, szkoły, jakoś się nie wystawia, bo ta strona medalu pozostaje zakryta.                                                                       

 

Loup Viallet, francuski ekonomista i politolog jest autorem książki „La fin du franc CFA” (Koniec afrykańskiego franka). Odkrywa w niej uproszczenia i fałszywe schematy, które przypisywane są obecności Francji w Afryce. Sam termin „francuska Afryka” („Françafrique”) to neologizm użyty przez prezydenta Wybrzeża Kości Słoniowej Félixa Houphouët-Boigny tuż przed ogłoszeniem niepodległości jego kraju. Chciał w ten sposób pokazać i zachować pewną wspólnotę przeznaczenia i utrzymać współpracę z dawną metropolią.

 

Od końca lat 90. termin „francuskiej Afryki” nabrał jednak pejoratywnego znaczenia. Wszystko za sprawą utrwalania fałszywego obrazu francuskiej obecności kolonialnej, głównie za sprawą kultury masowej, w tym np. filmów pseudo-dokumentalnych, ale i fabularnych, książek, także opanowanych przez lewicę ośrodków uniwersyteckich, mediów.

 

Wizerunek „bezwzględnych imperialistów” wykorzystujących i uciskających rdzenne ludy i eksploatujących ich bogactwa, od początku forsowała historiografia marksistowska. Jej gotowe schematy przejęto współcześnie, choćby dla uzasadnienia rewindykacji ruchu Black Lives Matter, wspierania „sprawiedliwości dziejowej” w postaci imigracji, a przede wszystkim w narzucaniu idei wielokulturowej Europy, która odetnie się od swoich korzeni i stworzy model bezkonfliktowego, wielorasowego społeczeństwa, czyli utopijnej  mrzonki „nowego ludu”.

 

Czarna gęba kolonializmu gra tu rolę poważną. To Europa ma odpowiadać za niedorozwój ekonomiczny Afryki, za jej korupcję, fatalną politykę elit. Wiktymizacja przynosi efekty. Trzech ostatnich francuskich prezydentów (Sarkozy, Hollande, Macron) uderzało się już z tego powodu w piersi z nadzieją na nowe „otwarcie” relacji z Afryką. Efekt był odwrotny od zamierzonego.

Dobrym przykładem jest tu koniec historii afrykańskiego franka. Wypada z obiegu, choć przez lata był elementem stabilizującym sytuację krajów go używających z gwarancją francuskiego Banku Narodowego. Tymczasem w globalnej gospodarce rola Francji maleje. Od 2016 roku to Chiny stały się dostawcą numer jeden dawnej francuskiej Afryki. Frank CFA nie jest od dawna „instrumentem kolonialnym”, ale jest to stabilna waluta powiązana z euro, zarządzana przez instytucje afrykańskie. Od lat sześćdziesiątych XX wieku tylko trzy państwa – Gwinea-Konakry, Madagaskar i Mauretania,  definitywnie zerwały z CFA. Dołączyły za to dwa kraje, które nie są związane z francuską historią kolonialną – Gwinea Bissau i Gwinea Równikowa.                                                                             

Od dawna zdywersyfikowany jest także udział Paryża w wydobyciu surowców afrykańskich. Metropolia utraciła też monopol na bazy wojskowe, chociaż współpracę wojskową z dawnymi koloniami trudno tu przecenić. Z krajów UE w 2018 roku istniały tu jednak dwie bazy niemieckie (jedna w Nigrze, a druga w Mali), włoska (w Nigrze), belgijska (w Mali) i brytyjska (także w Mali). Rosja zawarła z kolei blisko dwadzieścia umów o współpracy wojskowej w Afryce Subsaharyjskiej: z Gwineą Bissau, Mali, Nigrem, Burkina Faso, Czadem, Republiką Środkowoafrykańską (ma tam swoje wojska), a także z Gwineą, Sierra Leone, Sudanem, Etiopią, Nigerią, Rwandą, Burundi, Tanzanią, Zambią, Botswaną, Zimbabwe, Mozambikiem i Madagaskarem.

 

Przedstawicielstwa wojskowe Stanów Zjednoczonych też są obecne w byłych francuskich koloniach w Afryce, ale dodatkowo w Ghanie, DRK, Sudanie i Afryce Wschodniej (Etiopia, Somalia , Kenia, Burundi, Uganda, Erytrea). Na kontynent wchodzą też Chiny i to nie tylko ekonomicznie. Mają swoją bazę wojskową i morską np. w dawnej francuskiej kolonii w Dżibuti.

 

Panuje jednak moda na łączenie zmiennych warunków geopolitycznych z dawnymi schematami kolonialnymi. Frankofobia miejscowych polityków wyraża się np. w nazywaniu przeciwników politycznych „francuskimi prefektami”. Zwalanie winy na już coraz bardziej odległą historię pozwala też odwrócić uwagę opinii publicznej od problemów wewnętrznych, także od ekonomicznego i militarnego ekspansjonizmu nowych potęg, takich jak Chiny, Rosja czy Stany Zjednoczone. Francja nie wróci już do roli mocarstwa światowego, ale fałszywe oskarżenia rodem z przeszłości uderzają teraz w samą jej tożsamość i podgryzają skutecznie nawet jej cywilizacyjne korzenie.        

 

Historia wymaga spokoju i wolności badań. Historia Francji to wzloty, ale też ciemniejsze strony dziejów. Tymczasem widzimy traktowanie studiów nad postkolonializmem coraz bardziej jako chęć pozyskania „zestawu narzędzi” do „naprawiania świata” i sprowadzenie tej nauki do poziomu gender studies. Zamiast nauki życia, wsparcie wizji permanentnego „postępu” i zaorywania wszystkich elementów tradycji, wartości, ciągłości i wspólnotowości narodów.

 

Bogdan Dobosz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(5)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie