29 sierpnia 2018

Niemieccy koalicjanci uzgodnili projekt nowej ustawy imigracyjnej

(fot. REUTERS/Axel Schmidt/FORUM)

Zachodni eksperci przekonują, że Niemcy są krajem, który nie ma przyszłości bez migrantów. Politycy ze względu na szereg skutków ujemnych migracji, długo spierali się o to, jaką przyjąć politykę wobec przybyszów.

 

Przez ostatnie dziesięć lat Wolfgang Schäuble z CDU uważał, że Niemcy nie są krajem imigracyjnym, a były minister MSZ Jürgen Rüttgers wywołał nawet konsternację, idąc do wyborów w 2000 r. pod hasłem „Dzieci zamiast Indian” [„Kinder statt Inder”, wyrażenie odnoszące się do kampanii przeciwko zielonej karcie].

Wesprzyj nas już teraz!

 

W tym roku koalicjanci zgodzili się opracować kluczową ustawę w sprawie prawa imigracyjnego, by zaspokoić ogromny popyt na wykwalifikowanych pracowników – jak zaznacza prezes Niemieckiego Instytutu Badań Ekonomicznych Marcel Fratzscher. Tylko w lipcu 2018 r. w całym kraju było ponad 80 tys. nieobsadzonych miejsc pracy.

 

Najważniejsze wytyczne są nakreślone na czterech stronach. Decydującymi czynnikami uzyskania zezwolenia na przyjazd i pobyt w Niemczech mają być kwalifikacje zawodowe, wiek i umiejętności językowe. Projekt odnosi się do ułatwienia migracji nie tylko dla absolwentów studiów, ale także dla osób z wykształceniem zawodowym. W przyszłości rząd nie będzie już nalegać na tak zwane badanie priorytetowe, to jest preferencyjne traktowanie rodzimych mieszkańców Niemiec, aplikujących na dane stanowisko.

 

Jednak rząd w Berlinie zastrzega sobie możliwość ponownego wprowadzenia testu na krótką metę w celu ochrony niemieckich pracowników, na przykład, gdyby wzrosła stopa bezrobocia.

 

Zgodnie z projektem, warunkiem wstępnym imigracji powinno być to, aby wnioskodawcy mogli zarobić na własne utrzymanie. Koalicjanci zastrzegli, że będą przeciwdziałać tzw. imigracji socjalnej.

 

Przedsiębiorcy z zadowoleniem przyjęli projekt, twierdząc, że zmierza we właściwym kierunku. Jednakże, podobnie jak związki zawodowe, widzą znaczną potrzebę jego poprawy w kilku obszarach.

 

Krytykują projekt za to, że nie omawia się szeroko kwestii zezwolenia na pobyt w Niemczech osób, którym odmówiono azylu, a które jednak znalazły pracę.

 

CSU i SPD przeciwstawiają się przymusowym deportacjom np. bardzo potrzebnych pielęgniarek czy rzemieślników, którzy już się zadomowili w Niemczech, mimo że nie mają stosownych pozwoleń. – Nie może być tak, że potrzebne pielęgniarki lub rzemieślnicy są wyrywani z ich gospodarstw i deportowani – narzekał sekretarz generalny SPD Lars Klingbeil.

 

Rozwiązaniem kompromisowym może być rozporządzenie w sprawie daty granicznej, zgodnie z propozycją niemieckiego Stowarzyszenia DLT. Każdy, kto mieszkał w Niemczech do czasu wejścia w życie Ustawy o imigracji i może wykazać „rzeczywiste korzyści z integracji”, powinien mieć możliwość przejścia z systemu azylowego na normalny rynek pracy – domaga się prezes DLT Reinhard Sager.

 

Jeśli tak się stanie, wiele osób może skorzystać z takiego rozwiązania. Ponad 600 tys. odrzuconych osób ubiegających się o azyl mieszkało w Niemczech pod koniec zeszłego roku, zgodnie z Centralnym Rejestrem Cudzoziemców. Jednak według Federalnej Agencji Zatrudnienia nie wiadomo, ilu z nich było faktycznie zatrudnionych.

 

Rzecznik liberalnej organizacji biznesowej FDP Johannes Vogel domaga się stworzenia właściwego systemu punktowego  opartego na modelu kanadyjskim, który jego zdaniem jest przykładem udanej polityki migracyjnej.

 

Wykwalifikowani pracownicy zawodów deficytowych mogliby kwalifikować się do imigracji, gdyby osiągnęli określoną liczbę punktów. Ocenie podlegałoby wykształcenie, umiejętności językowe, wiek i zdolności adaptacyjne.

 

Vogel krytykuje także to, że niemiecki minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer w swojej polityce milczy na temat wysokości wynagrodzenia dla migrantów. Dla już istniejącej „niebieskiej karty”, która upoważnia wysoko wykwalifikowanych pracowników do emigracji do UE, są one uważane za „nierealne”. Dla absolwentów są one obecnie ustalane na poziomie 52 tys. euro rocznie, a w przypadku zawodów deficytowych wynoszą 40 tys. 560 euro.

 

Innym problemem, który nie jest dobrze rozwiązywany przez ekspertów w tej dziedzinie, jest uznawanie zagranicznych tytułów zawodowych. Poświadczenie i uznawanie dyplomów – zdaniem ekspertów – musi odbywać się znacznie szybciej i być mniej zbiurokratyzowane. – Obecnie nawet lekarz z Hiszpanii nie może łatwo przyjechać do Niemiec. Dla lekarza z Indii jest to jeszcze trudniejsze – ubolewał ekonomista Fratzscher.

 

Prezes Stowarzyszenia Pracodawców, Ingo Kramer zażądał, aby uznawać certyfikaty zagraniczne, nawet jeśli szkolenie zagraniczne nie jest w 100 proc. równoważne z niemieckim.

 

Kontrowersje wzbudza również fakt, by imigracja nie była w przyszłości ograniczana do tak zwanych „zawodów wąskiego gardła” takich jak mechatronika, IT, utrzymanie i rozwój oprogramowania, w których obecnie brakuje wykwalifikowanych pracowników.

 

Pracodawcy chcą, by móc ściągać imigrantów posiadających różne kwalifikacje zawodowe, w zależności od zapotrzebowania na określonych pracowników w danym momencie.

 

Przedstawiciele związków zawodowych (DGB) uważają to za niewłaściwy sposób. Wg nich należy ustalić wspólnie z odpowiednimi branżami, czy imigracja w danym obszarze jest konieczna.

 

DGB nie podoba się również usunięcie ochrony dla rodzimych pracowników. Teraz przy aplikowaniu na dane stanowisko pracy, Niemcy posiadający odpowiednie wykształcenie mają pierwszeństwo.

 

Wielu przedstawicieli biznesu pozytywnie wypowiada się o wyeliminowaniu testu pierwszeństwa, jeśli ktoś spoza UE chce pracować w Niemczech i stara się o danę pracę, posiadając stosowne wykształcenie. Priorytetowe traktowanie Niemców w przypadku rzadkich albo pożądanych profesji, nie istnieje.

 

Ekonomista Fratzscher uspokaja związkowców wskazując, że zniesienie tego priorytetu w odniesieniu do wszystkich zawodów nie jest krzywdzące dla nich, ponieważ „ktoś, kto mówi po niemiecku, mieszka tutaj, jest zintegrowany, ma zawsze ogromne zalety w stosunku do kandydata, na przykład z Azji”. Wyjątkiem są jednak zawody w firmach, w których językiem biznesowym jest język angielski.

 

Wszyscy są zgodni, ze prawo imigracyjne jest potrzebne, ponieważ „Niemcy są w dużym stopniu zależne od imigracji. Boom gospodarczy w Niemczech nie byłby możliwy bez imigracji z innych krajów UE” – jak zaznacza Fratzscher. Dowodzi tego również badanie Centrum Europejskich Badań Gospodarczych w Mannheim przeprowadzone na zlecenie Fundacji Bertelsmanna, która wskazuje, że w przyszłości Niemcy będą musiały konkurować o imigrantów z USA i Kanadą.

 

– Nie jest tak, że ludzie na całym świecie siedzą na zapakowanych walizkach, czekając na sygnał z Niemiec – przestrzega Ulf Rinne z Instytutu Badań nad Przyszłością Pracy w Bonn. Większość z nich wolałaby raczej udać się do Stanów Zjednoczonych lub Kanady. Ponadto tylko nieliczni spełniają wymagania opisane w projekcie ustawy imigracyjnej. Na przykład, jedynie nieliczni na świecie mówią po niemiecku, a jeszcze mniej osób ma wykształcenie zawodowe, które spełnia niemieckie standardy.

 

Źródło: euractiv.com

AS

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 133 413 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram