22 grudnia 2016

Biełsat a polska polityka wschodnia

(Fot: Wojciech Artyniew/Forum)

W kwestii telewizji Biełsat jak w lustrze odbija się nieudolność w dziedzinie dyplomacji i stosunków międzynarodowych. Czy popełniwszy jeden poważny błąd u początków istnienia stacji koniecznie Polska musi brnąć w kolejne pomyłki?

 

Spisano już stosy papieru o polskiej polityce wschodniej, a dokładniej o jej braku. Długo forsowana uparcie, niezależnie od zmieniających się okoliczności, koncepcja Jerzego Giedroycia była, być może, dobra na początek lat 90, o ile uznawała stan faktyczny i nie tworzyła nowych problemów z sąsiadami. Okazała się jednak na tyle nieprecyzyjna, iż w praktyce każdy kolejny szef resortu spraw zagranicznych mógł ją pojmować po swojemu. W ramach tej ogólnej koncepcji przyjęło się uznawać, że poparcie dla ruchów narodowych Białorusinów i Ukraińców, a także dla litewskiej elity stanowią obowiązkowe fundamenty, od których odchodzić nie wolno. Zapomniano przy tym, że państwo polskie ma także własne cele, do których osiągnięcia powinno dążyć w taki sposób, jaki uznaje za właściwy. Koncepcja Giedroycia w tym akurat punkcie nie stawia przeszkód, bo czym innym jest uznanie podmiotowości państw leżących za polską wschodnią granicą, a czym innym realizacja polskiego interesu w interakcji z tymi państwami.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W latach 90. brak polskiej polityki wschodniej można było wytłumaczyć również szybkim marszem w kierunku Europy Zachodniej. Marszem, który nie dawał możliwości wytchnienia i odsuwał sprawy wschodnie na dalszy plan. Ale już od połowy kolejnej dekady Polska zaczęła powoli zwracać uwagę na Wschód, a z kolei Wschód sam zaczął przypominać o sobie. Najpierw miały miejsce istotne wydarzenia na Ukrainie i Białorusi, a potem również w Rosji. Chciałbym szczególną uwagę zwrócić na Białoruś, bo jest to ciekawy przykład braku skuteczności jak i braku pomysłów na realizację polskich interesów oraz polskiej misji cywilizacyjnej na Wschodzie.

 

Albo kij, albo marchewka

Sytuacja wewnątrzpolityczna tego państwa w ciągu ostatniego ćwierćwiecza została zdeterminowana przez ekonomiczny i polityczny czynnik rosyjski i w zasadzie jest funkcją skuteczności Aleksandra Łukaszenki w jego rozmowach z Kremlem. W okresie tak zwanej „słabej Rosji”, czyli rządów Jelcyna i „pierwszego Putina” udawało się jeszcze czerpanie ogromnych profitów z przetwórstwa rosyjskiej ropy oraz „okazyjnych” cen na gaz. Dawało to reżymowi Aleksandra Łukaszenki możliwość zawarcia swoistego kontraktu z większością społeczeństwa białoruskiego: stabilność gospodarcza w zamian za poparcie społeczne. Ale u schyłku pierwszego dziesięciolecia nowego wieku sytuacja znacząco się pogorszyła, co zmusiło Mińsk do szukania alternatywnych kierunków dla kontaktów gospodarczych.

 

Polska jawi się tu jako naturalna alternatywa dla Rosji, ale czy jest w stanie rzeczywiście przeciągnąć na swoją stronę Białoruś? Problem ma być rozwiązany na dwóch płaszczyznach – na płaszczyźnie zasobów oraz taktyki działania. O ile pierwsze są zawsze ograniczone, zostaje nam zdolność taktyczna, która póki co u Białorusi wygląda na silniejszą. Dlaczego? Odpowiedź jest oczywista. Polska nigdy w stosunkach z tym państwem nie była twórczym negocjatorem, stosującym taktykę kija i marchewki. Podejście Warszawy było zawsze czarno-białe: albo sam kij, albo sama marchewka.

 

To swoiste ograniczenie ujawniło się znowu ostatnio, przy okazji dosyć głośnej sprawy reformy bądź też likwidacji Biełsat TV – telewizji de facto polskiej, tworzonej już od lat za pieniądze w większej części polskie, ale w praktyce przez Białorusinów, po białorusku i dla obywateli Białorusi. Medium to powstało w 2007 roku, w trakcie rządów koalicyjnych PiS-LPR-Samoobrona, jako odpowiedź na prośbę kół niezależnych wschodniego sąsiada Polski, po stłumieniu przez Aleksandra Łukaszenkę opozycyjnych protestów w 2006 roku. Można dopatrywać się pewnej symboliki w tym, że Prawo i Sprawiedliwość tworząc Biełsat 10 lat temu, zmierza teraz ku likwidacji tej telewizji. Historia zatacza koło. Czyżby projekt kompletnie się nie udał?

 

Stacja obca Polakom

W Biełsacie jak w lustrze odbija się polska niezdolność w dziedzinie dyplomacji i stosunków międzynarodowych. Strategiczny błąd został popełniony na początku. Utworzono telewizję jako „projekt”, jako podmiot „niezależny”. A niby dlaczego telewizja, która jest finansowana ze środków podatnika polskiego miałaby być „niezależna”? Jeśli Białorusini chcą własnej telewizji, owszem można było udostępnić im do tego teren polski pod pewnymi warunkami natury politycznej, ale niech robią swoją własną telewizję sami. Można było nawet w części ją wesprzeć, jako gest dobrej woli, ale nie finansować w pełni.

 

Jeśli jednak już finansować, to wtedy należy mieć nad takim podmiotem kontrolę. Taka telewizja miałaby realizować z założenia politykę polską w odniesieniu do Białorusi: po białorusku, przez Białorusinów. W takiej telewizji nie doszłoby oczywiście do powstania filmu pt. „Siaroża” (Sergiusz – tłum. aut.) w reżyserii Jerzego Kaliny, który w świetle tendencyjnym i nieobiektywnym pokazuje żołnierzy wyklętych na Podlasiu (tu przeczytasz więcej). Brak polskiego wpływu na Biełsat TV doprowadził do tego, że stacja ta stała się obca Polakom, a kręgach prawicowych nie raz słychać było nawoływania do jej likwidacji.

 

Telewizja w bardzo małym stopniu realizowała tak zwaną politykę historyczną. Oczywiście nie mogła się obejść bez materiałów historycznych, tylko trudno było w nich zauważyć perspektywę budowania jakichś trwałych wartości na wspólnym polsko-białoruskim fundamencie. Okres Wielkiego Księstwa Litewskiego był pokazywany szczątkowo, głównie w narracji pseudo-białoruskiej, która nie uznaje wpływów cywilizacji łacińskiej i Kościoła katolickiego na ziemiach Litwy historycznej. W żaden sposób nie zostały w tych programach opisane nowe zjawiska obecne w świadomości Białorusinów, jak na przykład masowa fascynacja epoką WKL oraz fenomen utożsamiania się dzisiejszych Białorusinów z historycznymi Litwinami. Praktycznie nic w programach Biełsatu nie było słychać o warstwie ziemian-krajowców z obszaru byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego.

 

Ważne tematy praktycznie pominięte

Oddzielnymi obszarami tematycznymi, niezauważanymi przez telewizję, są: życie mniejszości polskiej na Białorusi oraz życie religijne katolików. Można próbować przykryć to milczenie – niczym listkiem figowym –programem „Nad Niemnem”, ale fakt istnienia zaledwie półgodzinnej, cotygodniowej audycji po polsku zdecydowanie nie może być uznany za satysfakcjonujący w stosunku do potrzeb. Czyżby MSZ w Warszawie uważało, że Polacy na Białorusi są warci tylko takiego symbolicznego telewizyjnego „okienka”? Jeśli już Biełsat miał działać za polskie pieniądze, to powinien koniecznie łączyć obydwa wątki – polski i białoruski. To znaczy, oprócz programu „Znad Niemna” powinny się pojawić wiadomości i filmy również w języku polskim, a nie tylko białoruskim. W sensie technicznym, produkcyjnym nie stwarzałoby to większego problemu – wystarczyłoby w określonych godzinach emitować wiadomości z transmitowane z TVP Info lub filmy z TVP Polonia. I czy nie w tym kierunku idzie tok myślenia polskiego MSZ teraz? Nawet jeśli tak, to czemu tak późno i dlaczego kosztem likwidacji kanału?

 

Życie religijne zostało przez Biełsat praktycznie pominięte. Tak, jak gdyby katolicyzm na Białorusi nie istniał, a wzmianka o nim pojawiała się tylko w wiadomościach przy okazji konfliktów na linii państwo-Kościół. Nie zauważyłem, by chociaż raz na antenie Biełsatu pojawił się wywiad z księdzem bądź biskupem z Białorusi. A przecież katolicki program religijny powinien być stale obecny w ramówce kanału, o ile jest to kanał polski.

 

Ostatnio nieoficjalnie mówi się, że polski MSZ nie tyle zamierza zlikwidować Biełsat TV, co zasadniczo zredukować budżet oraz narzucić kanałowi język rosyjski. Jest to krok, bardzo oględnie mówiąc, nieprzemyślany i chaotyczny. Czyżby 40 milionów dolarów w ciągu 10 lat zostało wyrzucone w błoto? Stawiając to pytanie należy powiedzieć i o dodatnich stronach tej telewizji. Jak by się nie odnosić do założeń programowych Biełsatu i jakości programów, był to jedyny na świecie kanał nadający w stu procentach w języku białoruskim! Owszem, państwo polskie nie ma obowiązku propagowania języka białoruskiego, ale zdecydowanie w jego interesie jest, by na wschód od Bugu nie było państwa rosyjskojęzycznego. Akurat w tym aspekcie Biełsat swoją misję wykonywał i teraz przejście na rosyjski miałoby ten pozytywny aspekt zniweczyć.

 

O ile propagowanie polskiego języka i polskiej kultury jest zadaniem bezpośrednim każdej instytucji polskiej, o tyle obecność języka białoruskiego jest dla Polski korzystna, natomiast obecność języka rosyjskiego powinna być tolerowana tylko w tym stopniu, w którym ten język zabezpiecza skuteczną komunikację. Stąd wniosek jest jeden: po rosyjsku warto emitować co najwyżej powtórkę wiadomości.

 

Można dalej szerzyć przykłady błędów popełnionych przez stronę polską w przypadku Biełsat TV. Jednak popełniwszy pierwszy, zasadniczy błąd, wcale nie należy teraz robić kolejnego, likwidując całkowicie Biełsat. Powinna nastąpić optymalizacja kosztów, bezpośrednie podporządkowanie zarządowi TVP, ewentualnie zmiany na szczeblu kierownictwa, wprowadzenie równolegle języka polskiego i szczątkowo rosyjskiego – tak, ale nie likwidacja! Proszę sobie wyobrazić, jak strona polska wygląda w oczach establishmentu białoruskiego? Wygląda jak negocjator, który sam nie wie, czego chce. Wczoraj założył Biełsat, a dzisiaj zlikwidował, i to bez znaczących ustępstw ze strony Białorusi. Przynajmniej nic o takich publicznie nie wiadomo.

 

Może przy okazji likwidacji Biełsatu należałoby przynajmniej wymóc na stronie białoruskiej legalizację niezależnego Związku Polaków na Białorusi? To byłby kij plus marchewka!

 

 

Zbigniew Konarski, Mińsk







Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie