1 czerwca 2016

Bieg w stronę śmierci. Czy nasz naród ocaleje?

(ARTUR CHMIELEWSKI / Forum )

Dlaczego tuż po wojnie, w tak dramatycznych okolicznościach gospodarczych i politycznych, polski naród rozmnażał się i był w stanie odrobić wojenne straty, podczas gdy dziś – w warunkach pokoju oraz względnego dobrobytu – zmierza w stronę samozagłady, biologicznego wyginięcia?

  

Jest rok 1946. W Polsce trwa wojna z sowieckim okupantem. Naród z II wojny światowej wyszedł wyniszczony demograficznie, okradziony z majątków. Destrukcji uległy domy, infrastruktura i przedsiębiorstwa. Nie ma w Polsce rodziny, która nie opłakiwałaby najbliższych. Mimo to w tamtym roku przyszło na świat blisko 640 tysięcy żywych noworodków. Liczba ta, mimo surowych lat komunistycznego terroru, w ciągu 12 lat urosła jeszcze do blisko 800 tysięcy urodzeń.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kolejne około dziesięciu lat przyniosły spadek do 600 tysięcy, gdyż na wojnie zginęło wiele kobiet i mężczyzn mogących mieć swoje kolejne dzieci jeszcze w latach 60. Ponadto komuniści w 1956 roku pozwolili na legalne zabijanie nienarodzonych. Jednak od 1967 aż do 1986 r. następował ciągły przyrost urodzeń, który osiągnął w końcu poziom ponad 700 tysięcy urodzeń żywych dzieci. Przypomnijmy, iż właśnie mniej więcej w tym czasie (połowa lat osiemdziesiątych) za sprawą magnetowidów i kaset video trafiło do Polski tsunami pornograficzne. Pigułki antykoncepcyjne, dostępne już od późnych lat 60., dwadzieścia lat później były stosowane dosyć powszechnie. Spadek liczby urodzeń trwał do 2003 r. Od tej pory liczba ta (około 350 tysięcy) utrzymuje się co roku na podobnym poziomie do dziś. Ogółem w czasach obowiązywania pełnej swobody aborcyjnej (1956-1993) wymordowano w Polsce ponad 20 milionów dzieci nienarodzonych.

 

Co jest prawdziwą przyczyną tego dramatycznego stanu rzeczy? Dlaczego tuż po wojnie, w tak dramatycznych okolicznościach gospodarczych i politycznych, naród rozmnażał się i był w stanie odrobić wojenne straty, podczas gdy dziś – w warunkach pokoju oraz naprawdę względnego dobrobytu – idzie w stronę samozagłady, biologicznego wyginięcia?

 

Na to pytanie niewielu dziś odpowiada uczciwie. Większość załamuje ręce i szuka przyczyn w małych dopłatach i socjalnym zabezpieczeniu, a prawda niestety jest inna. Nie tylko w Polsce, ale także w całej Europie, gdzie mieszka biały człowiek, zjawisko jest takie samo: kobiety przestały rodzić dzieci, a w zamian za to masowo je zabijają przed narodzeniem. Dzieje się to – podkreślmy raz jeszcze – w czasach niebywałego dobrobytu i pokoju, przy bogatym socjalnym wsparciu państw.

 

„Planowanie rodziny” – marksistowskie i… kościelne

Gdzie szukać korzenia tego zła? Wydaje się, że jego pierwsze zalążki tkwią w myśli oświeceniowej i masońskiej rewolucji francuskiej. Jednak tak naprawdę to dopiero Marks i Engels opracowali szczegółowo program zniszczenia rodziny, realizowany później przez komunistów oraz międzynarodówkę socjalistyczną. Oczywiście, swoje „cegiełki” dołożyli jeszcze kolejno: György Lukács, Antonio Gramsci i, oczywiście, szkoła frankfurcka. Opracowano rozłożony na dziesiątki lat plan obejmujący kilka podstawowych sfer, ale na celowniku ideologów szczególnie znalazły się rodzina oraz moralność chrześcijańska. Kiedy w sukurs rewolucjonistom przyszła technologia w postaci pigułki antykoncepcyjnej oraz telewizja docierająca do każdego zakątka ziemi, proces przewrotu kulturowego mógł ruszyć pełną parą. Tak więc wydarzenia końca lat 60. ubiegłego wieku, kiedy propagowano wolny seks bez zobowiązań, kulturę wyżycia bez konieczności rodzenia dzieci, stały się dla inżynierów społecznych momentem przełomowym. Zapanowali nad umysłami miliardów ludzi na świecie. Polska nie pozostała w tyle tych wydarzeń. Umysły wielu naszych rodaków nie znają już innego sposobu myślenia niż taki, w którym liczy się tylko moje „ja” i mój, całkowicie samolubny stosunek do rzeczywistości. Kobiety w Polsce nie mają dzieci, bo ich mieć nie chcą! Rodziny polskie, nawet te chrześcijańskie i to nawet te wierzące dość głęboko w Boga, planują liczbę potomstwa, i to w taki sposób, żeby dzieci mieć jak najmniej. W ogóle słowo „planowanie rodziny”, które przejął Kościół, ma – moim zdaniem – korzenie marksistowskie.

 

Tak więc nawet katolik wierzący dzieci posiada bardzo mało, katolik kulturowy jeszcze mniej, post-chrześcijanin jeszcze mniej, a wielu pozostałych – wcale. Liczą się wakacje, zdobywanie wykształcenia, rozwój zawodowy, kariera, generalnie dominuje hedonizm, w przeciwieństwie do dzietności. Dzieci bowiem, szczególnie większa ich gromadka (każdy kto ma czwórkę i więcej, wie o czy mówię), to praca od rana do wieczora, najczęściej także skromne życie, brak czasu dla siebie i na swoje wygody. Trzeba siebie oddać dzieciom, ale żeby to zrobić, nie można być samolubem. Tego jednak nie uczy dzisiejsza kultura, wręcz odwrotnie. Kultura wspomagana przepisami państwowymi niszczy wielodzietność a człowiek post-chrześcijański nie jest w stanie stawić temu czoła. Zachodnie kraje uruchomiły bardzo duże środki wspomagające dzietność. Niemcy, Francja, Skandynawia przeznaczają ogromne sumy na politykę pronatalistyczną. Cóż z tego, kiedy z profitów tej polityki korzystają wyłącznie muzułmanie ze swoją zamkniętą religijno-fundamentalistyczną kulturą. Białe kobiety w Europie nie korzystają. Dzietność średnia we Francji to 2,4 dziecka na kobietę, licząc oczywiście muzułmanki, które rodzą po siedmioro dzieci. Zresztą większej głupoty i schizofrenii nie można dostrzec jak właśnie w działaniach rządów państw zachodnich, które z jednej strony wprowadzają dopłaty do dzieci, a z drugiej „wartościami europejskimi” niszczą najważniejszą tkankę społeczną, jaką jest rodzina złożona z mężczyzny i kobiety oraz ich potomstwa. Przymusowa seksualizacja dzieci w szkołach nie wychowuje przecież do dzietności, tylko do rozwiązłości.

 

Dziś w Polsce mamy wielką dyskusję na temat programu „500+”. Dobrze, że wszedł ten program, nieliczne wielodzietne rodziny odetchną od strachu o jutro. Niemniej jednak te pieniądze same w sobie nie przyniosą oczekiwanego efektu demograficznego, ponieważ umysły i serca Polaków i Polek są zatrute. Ludzie nie chcą mieć dzieci, bo to obowiązek i trud. A my chcemy się bawić, żyć, opalać na plażach, mieć fajne samochody itd. Twierdzę z całą odpowiedzialnością, że dopóki rząd Beaty Szydło i jakikolwiek następny nie rozpocznie realnej pracy nad zmianą kultury, zmianą myślenia, nastawienia pronatalistycznego, dopóki nie odtruje zainfekowanych umysłów, żadne „500+” nie pomoże, aby dzisiejsze pięknoduchy ukształtowane na egoistycznych serialach oraz papce medialnej mogły zechcieć powrócić do korzeni i do prawdy. Zresztą w tej sprawie ogromny grzech zaniedbania mają na sumieniach Kościół klerykalny i laikat. Dzisiejsze parafialne kursy przedmałżeńskie to generalnie, mówiąc potocznie, kpina. Młodzi uczeni są jak uniknąć potomstwa poprzez tzw. naturalne planowanie rodziny. Nie mają jeszcze dzieci, a już są uczeni, jak ich uniknąć. No i unikają, jedni bardziej zgodnie z nauką Kościoła, inni mniej. Niejedna „kościółkowa” mama mówi swojej córce: „nie jesteś królicą, jedno dziecko wystarczy”. Efekty widać gołym okiem. Zresztą tych zaniedbań jest wiele i to w każdym temacie, ale na poziomie nauczania pierwszego przykazania z Księgi Rodzaju –

„idźcie i rozmnażajcie się” to już prawdziwy dramat. Ponieważ jestem we wspólnocie Domowego Kościoła, to czasem docierają do mnie niektóre świadectwa młodych, jak to czekają z nocą poślubną, aż przeminą dni płodne. Gdzie te chłopy? – śpiewała kiedyś pewna piosenkarka.

 

Remedium!

Czy jest jeszcze ratunek z tej przepaści? Wiele bym dał temu, kto potrafiłby odwrócić samobójczy bieg narodu polskiego i generalnie białego człowieka w stronę śmierci. Należałoby podjąć pracę na dwóch frontach. Pierwszy krok powinien należeć do Kościoła. Biskupi są przed Bogiem odpowiedzialni za stan wiary i kondycję narodu, szczególnie tej jego części, która jeszcze chodzi do Kościoła. Potrzebna jest potężna praca nad odzyskaniem i odbudowaniem kultury chrześcijańskiej wśród katolików. Powrót do korzeni wiary, odkurzenie w sercach Dziesięciu Przykazań, katecheza dla dorosłych i dzieci w Kościele. Duszpasterstwo Sakramentów, często tak suche i schematyczne, coraz mniej przyciąga. Wspólnota kościelna nie istnieje. Są ludzie wchodzący raz na tydzień do Kościoła i raz na tydzień z niego wychodzący. My się nie znamy jako chrześcijanie, siedzimy obok siebie jak obcy w ławkach kościelnych. Tymczasem żeby się poznać i razem żyć dla Ewangelii, trzeba czegoś więcej, dużo więcej. Oczywiście nauka o Ewangelii, o Chrystusie Panu musi być głoszona z mocą i wiarą, jeśli nie chcemy podzielić losów kościołów zachodnich, a widać, że jesteśmy na podobnej drodze co oni 30-40 lat temu. Tu trzeba mądrości by postawić dobrą diagnozę: co dalej z naszą wiarą w Polsce? Tym bardziej – co z dzietnością? Powiedzmy sobie szczerze, każdy z nas jako wierzący katolik ma ten obowiązek podjąć, by zacząć pracę nad rechrystianizacją Polski.

 

Drugi front, również ważny, to zadanie dla rządu polskiego. Trzeba wyłożyć i dużo dobrej woli, i dużo pieniędzy na kulturową przemianę społeczeństwa. Lewica skradła umysły poprzez kulturę i media, my musimy iść tą samą drogą tylko w przeciwną stronę. Telewizję publiczną trzeba wyczyścić z lewackiego myślenia, z seriali propagujących rozwiązłość i głupotę, na to miejsce promować rodzinę, macierzyństwo i wartości narodowe. Zacznijmy wreszcie wspierać dobro i piękno, zacznijmy tworzyć prawdziwą, wysoką kulturę, a wycofajmy z przestrzeni publicznej ohydę i bluźnierstwo. Lewica sączy nam do głów od stu lat swoje obrzydliwości. Trzeba z tym skończyć, i to jest zadanie dla rządu. Dlaczego nie obserwujemy promowania w telewizji wielodzietności, ukazywania piękna wierności małżeńskiej, programów i filmów o narodowej dumie? Potężna praca i wyzwanie czeka tych, którzy chcą odzyskać Polskę z rąk niegodziwców. Polska cały czas jest państwem kolonialnym. I pod względem gospodarczym, i pod względem kulturowym, i pod względem politycznym.

 

Trzecim, sądzę, sposobem na zwiększenie dzietności byłoby mądre zreformowanie systemu emerytalnego, tak aby ludzie wychowujący dzieci uzyskali wyraźne przywileje w stosunku do osób, które dzieci nie mają. Im więcej masz dzieci, tym wyższa i wcześniejsza emerytura. Im mniej, tym bardziej wydłużony czas pracy oraz większa osobista odpowiedzialność za swoją starość. Związek między emeryturą a dzietnością musi być oczywisty.

 

Temat jest ogromny i nie sposób tu choćby zarysować wszystkich przyczyn zapaści demograficznej, ale jedną rzecz trzeba powtarzać. To nie z braku bogactwa ludzie nie mają dzieci. Nie mają, bo NIE CHCĄ ICH MIEĆ. Jedna z moich znajomych na pytanie: „za ile pieniędzy urodzisz trzecie dziecko?” odpowiedziała – „Nie ma takich pieniędzy. Ja chcę już tylko wygodnie i spokojnie żyć”. Chodzi o kobietę dość młodą, chodzącą do kościoła. Od prawdy nie uciekniemy.

 

 


Piotr Zajkowski

Ojciec na razie czwórki dzieci, mąż jednej żony

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie