15 maja 2013

Wybór Europy: chrześcijaństwo czy szariat?

(W 2008 roku Allam przyjął chrzest z rąk Benedykta XVI. Fot. Reuters/Forum)

Niedawno jedna z nabardziej w Europie znanych postaci zdecydowanie sprzeciwiających się islamizacji Starego Kontynentu, Magdi Cristiano Allam, który przyjął chrzest z rąk Benedykta XVI w Wigilię Paschalną 2008 r., oznajmił, że jakkolwiek wciąż pozostaje chrześcijaninem, to „opuścił” Kościół katolicki. W swoim stałym felietonie dla dziennika „Il Giornale” podał wiele powodów swojej decyzji, wśród nich zaś najbardziej znaczącym zdaje się być argument, że Kościół katolicki jest bezsilny wobec islamu.

 

Magdi Allam, Egipcjanin z pochodzenia, konwertyta z islamu na katolicyzm, pisze: – Jeśli jest coś, co bardziej, niż wszystko zniechęciło mnie do Kościoła, to jego relatywizm religijny, szczególnie zaś legitymizacja islamu jako prawdziwej religii, Allacha jako prawdziwego Boga, a Mahometa jako prawdziwego proroka, Koranu jako objawionego Słowa Bożego, zaś meczetów jako miejsc Bożego kultu. W moim przekonaniu jest przejawem samobójczego szaleństwa posunięcie się tak daleko, jak uczynił to Jan Paweł II, który 14 maja 1999 roku ucałował Koran; także Benedykt XVI 30 listopada 2006 roku położył swoją dłoń na Koranie w Niebieskim Meczecie w Istanbule, modląc się będąc zwróconym w stronę Mekki, zaś Franciszek I zaczął swój pontyfikat od wychwalania muzułmanów „czczących jednego, żywego i miłosiernego Boga”. Ja zaś uważam, że – z całym szacunkiem dla muzułmanów, którzy, jak wszyscy ludzie, mają pełne prawo do godnego życia w wolności – islam jest ideologią przesiąkniętą przemocą, jako że od wieków jest skłócony wewnętrznie i agresywny na zewnątrz. Ponadto jestem coraz bardziej przekonany, że Europa w końcu ulegnie islamowi, tak jak to się stało po drugiej stronie Morza Śródziemnego, jeżeli na kontynencie nie znajdziemy odwagi, aby wskazać niekompatybilność islamu z naszą cywilizacją i podstawowymi prawami człowieka, jeżeli nie zakażemy Koranu za jego apologię nienawiści, przemocy i śmierci niewiernych, jeżeli nie powstrzymamy rozprzestrzeniania się meczetów i jeżeli nie potępimy szariatu jako zbrodni przeciwko ludzkości, jako prawa, które gwałci świętość życia, równą godność kobiet i mężczyzn oraz wolność religijną.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ta sensacyjna wypowiedź skupiła na sobie uwagę międzynarodowych mediów ze względu na tak nagłośnioną konwersję Allama z islamu na katolicyzm, spotkała się przy tym zarówno ze zrozumieniem, jak i z głosami krytyki. Dziennikarz Filippo Savarese napisał, że nie wie, co może być gorsze od odrzucania własnej konwersji religijnej z powodów czysto politycznych, a polityk Maurizio Lupi, będący ojcem chrzestnym Allama oświadczył, że chrześcijaninem się jest z miłości do prawdy, nie zaś z awersji do islamu i dodał, że niestety Magdi nie jest jedyną osobą twierdzącą, że przyjmuje Chrystusa, ale nie Jego Kościół.

Z pewnością powody, które przytoczył Magdi Cristiano Allam, nie są wystarczające by dokonać aktu apostazji, jednak warto przyjrzeć się temu, jak argumenty znanego konwertyty mają się do rzeczywistości. Nie da się ukryć, że jeśli chodzi o państwa muzułmańskie, to kraje najaktywniejsze na niwie dialogu międzyreligijnego są równie aktywne na polu prześladowań chrześcijan. Czy można zatem pokusić się o opisanie sytuacji bardziej absurdalnej, niż ta, kiedy reżim zakazujący głoszenia i praktykowania Ewangelii we własnych granicach nawołuje do „dialogu”? A przecież Arabia Saudyjska, miejsce narodzin religii Mahometa, regularnie sponsoruje rozmaite inicjatywy międzyreligijne, pomimo tego, że w kraju tym jest demonizowana i prześladowana każda religia, z którą Saudowie rzekomo tak pragną dialogować.

 

Kardynał, przyjaciel lewicy

 

W samym Kościele katolickim daje się wyróżnić rozmaite opinie na temat islamu; niektóre z nich są bardzo wpływowe, znacznie też różnią się od oficjalnego stanowiska Watykanu. Na dwóch przeciwstawnych biegunach znaleźć możemy zmarłego zeszłego lata kardynała Carlo Marię Martiniego, arcybiskupa Mediolanu oraz kardynała Giacomo Biffi, arcybiskupa Bolonii.

 

Pierwszy z tych kościelnych hierarchów wyprzedził wielu włoskich i europejskich biskupów w swoim zapale wyciągania pojednawczej dłoni w stronę wyznawców Mahometa, już bowiem w roku 1990 poświęcił tradycyjną Mszę św. odpustową ku czci św. Ambrożego, patrona miasta, tematyce „My i islam”. W 2001 r., po zamachach 11 września, ta sama uroczystość kierowała jasne przesłanie swoim tytułem: „Terroryzm, odwet, samoobrona, wojna i pokój”. Zarówno w kwestii islamu, jak i w wielu innych trudnych tematach, z którymi zmaga się współczesny Kościół, kardynał Martini zawsze zajmował pozycję, którą nieelegancko można by określić jako siedzenie okrakiem na palisadzie. Kardynał upierał się, że należy zapobiec dramatycznemu scenariuszowi zderzenia cywilizacji twierdząc jednocześnie, że nie wolno nam delegitymizować prawa do samoobrony przed terroryzmem oraz lekceważyć potrzeby wyeliminowania jego przyczółków. Nic dziwnego zatem, że wiernie powtarzający postmodernistyczne slogany i replikujący swym zachowaniem ideologiczno-polityczny sojusz pomiędzy islamem a lewicą, w popularnych mediach kardynał Martini jest po dziś dzień uważany jest za wzorowego purpurata. Po jego śmierci lewicowa gazeta „La Repubblica” zamieściła na swoich łamach istny panegiryk chwaląc wszystkie posunięcia kardynała – od inicjatyw dialogu z islamem, po akceptację prezerwatyw oraz za to, że „nigdy otwarcie nie potępił eutanazji”.

 

Być chrześcijaninem w Arabii Saudyjskiej

 

Na drugim krańcu tego spektrum znajdziemy kardynała Giacomo Biffiego, który już 30 września 2000, na długo przed zamachami na World Trade Center, a także na długo przed tym, kiedy Europejczycy poważnie zaczęli martwić się islamem i muzułmanami, wygłosił referat poświęcony emigracji w czasie seminarium zorganizowanego przez Fondazione Migrantes. Warto tu przytoczyć obszerne fragmenty wystąpienia kardynała Biffiego, gdyż nie straciło ono nic ze swojej aktualności.

 

Jeżeli nie chcemy uniknąć realistycznej oceny sytuacji lub też poddać się autocenzurze, oczywistym wydaje się to, iż sprawę muzułmanów należy rozpatrywać osobno. I należy mieć nadzieję, że przywódcy polityczni nie ulękną się i stawią czoła temu problemowi z otwartymi oczami i bez złudzeń. Muzułmanie bowiem – w ogromnej większości, od której niewiele jest tylko wyjątków – przybywają tutaj [do Europy – przyp. aut.] zdecydowani pozostać obcymi względem naszego „człowieczeństwa” na poziomie tak indywidualnym, jak i społecznym, w jego najistotniejszym, najcenniejszym, „świeckim” sensie; mniej lub bardziej otwarcie zdecydowani są pozostać „inni” czekając na to, aż my staniemy się takimi, jak oni. Muzułmanie mają (…) inny dzień świąteczny w tygodniu, prawo rodzinne niekompatybilne z naszym systemem prawnym, wraz z jego sprzecznymi naszemu rozumieniu poglądami na temat kobiety (które zachodzą tak daleko, że zezwalają na poligamię). Nade wszystko zaś, mają muzułmanie fundamentalistyczne podejście do życia publicznego, do tego stopnia, że idealne połączenie życia religijnego i politycznego stanowi niepodważalny element ich wiary – chociaż rozumnie czekają z narzuceniem swoich zasad do czasu, aż będą stanowić większość. Zatem to nie Kościół, ale współczesne państwa zachodnie muszą bardzo poważnie zastanowić się nad powyższymi problemami.

 

Włoski episkopat napisał w roku 1993, że „w wielu krajach islamskich jest niemal niemożliwym przyznawanie się do wyznawania chrześcijaństwa i swobodne jego praktykowanie”. Nie ma miejsc kultu, zaś nieislamskie obrzędy religijne są surowo zabronione, nie istnieją też nawet zalążki organizacji kościelnych. Wszystko to przyciąga naszą uwagę do zagadnienia wzajemności, a jest to problem, który dotyka nie tylko Kościoła, ale także społeczeństwa obywatelskiego i polityki, zarówno świat kultury, jak i stosunki międzynarodowe”. Ze swej strony Ojciec Święty nieustannie prosi wszystkich, by szanowali podstawowe prawo do wolności religijnej. Ale – możemy to sobie powiedzieć otwarcie – prośby nie przynoszą najmniejszego skutku, nawet jeśli papież nie może zrobić wiele więcej. Zatem, choć może być to sprzeczne z europejską mentalnością, a nawet wydawać się zupełnie paradoksalne, jedynym sposobem skutecznego propagowania wzajemności w obopólnych stosunkach, jest dla współczesnego, zupełnie przecież świeckiego państwa, szczerze zainteresowanego rozprzestrzenianiem się wolności i praw człowieka na stworzenie muzułmańskim emigrantom takich samych warunków, jakie kraje muzułmańskie obdarzają mniejszości przebywające w ich granicach

 

Europa chrześcijańska czy podbita przez islam?

 

Obiekcje Magdiego Cristiano Allama zdają się zatem sprowadzać do obawy, że Europa ma dwa wyjścia – albo ponownie stanie się chrześcijańska, albo podbije ją islam. Obecna kultura nicości oparta na wolności bez granic i bez wartości, kultura wszechsceptycyzmu pojmowanego jako osiągnięcie intelektualne – nie mają przed sobą żadnej przyszłości. Europejczycy toną w obfitości środków, żyją w ubóstwie prawdy i giną żyjąc bez celu. Ta kultura nicości sztucznie podtrzymywana przez hedonizm i libertyńskie niezaspokojenie nie będzie się w stanie przeciwstawić ideologicznej ofensywie wyznawców Mahometa – ta zaś z pewnością nadejdzie. Tylko ponownie odkrycie chrześcijaństwa jako drogi prawdziwego zbawienia, a tym samym zmartwychwstanie duszy kontynentu oferuje inny wynik nieuchronnej konfrontacji. Na nieszczęście, mało kto w Europie zdaje sobie sprawę z nadchodzącego zagrożenia. Po stronie świeckiej, ci którzy walczą z Kościołem katolickim, nie zdają sobie sprawy z tego, że wyniszczają najsilniejsze źródło tożsamościowej inspiracji i najskuteczniejszą obronę cywilizacji zachodniej. Katolicy zaś, pozwolili na to, by wypalił się w nich ogień prawdy i zastąpili gorliwość apostolską substytutem, jakim jest dążenie do dialogu za wszelką cenę, tym samym podcinając gałąź na której siedzą. Jedyna nadzieja w tym, że powaga sytuacji w końcu spowoduje obudzenie zarówno fides jak i ratio.

 

Niestety, chęć dogadzania muzułmanom za wszelką cenę, pomimo tego, że prześladowania chrześcijan są coraz powszechniejsze i bardziej brutalne w całym świecie islamskim, jest bardzo popularna w Kościele. Bez trudu można przecież wyliczać inicjatywy dialogu zapoczątkowane przez stronę katolicką, na które strona muzułmańska odpowiada nie szczerą dyskusją na tematy problematyczne, ale ledwie skrywaną krytyką chrześcijaństwa i nawoływaniem do przyjęcia islamu. Prałaci, proboszczowie, zwykli księża i świeccy, którzy są bardzo wyczuleni na punkcie nie mówienia niczego, co mogłoby postawić ich partnera dialogowego z niezręcznej sytuacji, lub przedstawić w niekorzystnym świetle, chociaż tenże sam „partner” jest wielce krytyczny wobec wszystkiego co nieislamskie i przekonany o własnej wyższości. Wystarczy przecież przeczytać, co na temat decyzji Allama napisał znany apologeta islamu, Matthew Schmit, z czasopisma „First Things”, jednego z głównych katolickich opiniotwórczych środowisk w Stanach Zjednoczonych. Smith zamiast krytycznie przyjrzeć się pochodzącemu z lat 60. XX wieku modelowi dialogu wciąż obowiązującemu w Kościele katolickim, poucza Allama (byłego wszak muzułmanina!), że ten źle rozumie islam. – W retrospekcji – orzekł Smith – zawód Allama wydaje się nie do uniknięcia. Jeżeli pomyłkowo uznamy islam za ideologię przemocy, ryzykujemy wzięcie chrześcijaństwa za ideologię, która pozwoli się tej przemocy przeciwstawić. A jednak Chrystus nie po to przyszedł na ziemię; nie ustanowił swojego Kościoła po to, by walczyć z islamem, ale po to, by głosić Ewangelię. Nie po to, być zaćmić Księżyc, ale po to, by objawić Syna.

 

Wielu katolików, choć nie zgadza się z pochopną deklaracją Allama o odejściu z Kościoła katolickiego, zapewne podziela jego frustrację spowodowaną niemożnością odpowiedniego zareagowania przez Kościół  na prześladowania chrześcijan, jak również na stanowcze wykazanie bezcelowości „dialogu” w jego obecnej postaci. Duchowy ojciec Bractwa Muzułmańskiego, Sayyid Qutb wyjaśnił już dawno, że “przepaść między islamem a Jahiliyyah [społecznością niewiernych – przyp. aut.] jest ogromna, a most ma być nad nią zbudowany nie po to, by ludzie z obu stron mogli się ze sobą wymieszać, ale jedynie po to, by niewierni mogli się nawrócić na islam”. To jest właśnie najdoskonalsza definicja dialogu międzyreligijnego w ujęciu islamskim.

 

Monika Gabriela Bartoszewicz

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie