8 lutego 2019

„Arktyka”. Bohaterstwo w lodowym piekle

(źródło: youtube.com / kinopodbaranami)

Żyjemy w czasach, gdy odkryto niemalże każdy skrawek ziemi. Dzięki współczesnym technologiom, nawet dzieci czy niepełnosprawni mogą wejść na Mt. Everest. Jednak, gdy dochodzi do katastrofy, liczy się nie technologia, ale człowiek. O tym przypomina Arktyka, pokazując nam samotnego rozbitka walczącego o przetrwanie w zimnym piekle.

 

Schemat „człowiek kontra natura” może się wydawać oklepany. Jednak wbrew pozorom takie filmy nie pojawiają się w kinach zbyt często. Nie chodzi bowiem o pospolity film katastrofalny. Arktyka to film, w którym na ekranie łącznie widzimy trzy osoby, a cały film w gruncie rzeczy obraca się wokół jednej. Film o wielkich otwartych przestrzeniach – ale film kameralny.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Film prawie niemy

Najbliższym krewnym Arktyki jest Wszystko stracone (2013), częściowo podobne było również Zimne piekło (2003). Bardziej odległymi krewnymi można by nazwać Cast Away: Poza światem (2000), czy Miracles still happen (Cuda się jeszcze zdarzają; 1974). I choć niektóre z nich zyskały dobre recenzje, tylko hollywoodzki (w każdym sensie) Cast Away osiągnął sukces kasowy. Film, w którym prawie cały czas widzimy jedną tylko postać, to wielkie wyzwanie dla wszystkich zaangażowanych. Dla aktora: bo musi swoją rolę odegrać nie głosem, ale ciałem. Dla scenarzysty: bo musi opowiedzieć głęboką historię niemalże bez słów. Dla reżysera: bo musi utrzymać napięcie i uwagę widzów przyzwyczajonych do zgoła innej rozrywki. No, i właśnie – jest to wyzwanie dla samych widzów, których walka człowieka na śmierć i życie z naturą nieraz przyprawia o… ziewanie z nudów.

 

Tu przecież nie ma miejsca na wartkie dialogi, cięte żarty czy ostre riposty. Tu nie ma miejsca na romans. Nie ma miejsca na sceny wyznań, w których bohater wyjawia co siedzi w jego wnętrzu: bo co, będzie sam sobie czynił wyznania? Jeśli film jest dobrze zrobiony, bohater nadal będzie miał głębię i konflikty wewnętrzne, ale będziemy je odbierać zupełnie inną drogą. Więc oglądając Arktykę, widz musi uważnie obserwować każdy gest czy grymas bohatera i bardziej niż zwykle wczuwać się w jego niezdradzone myśli i odczucia. Nagrodą jednak jest zaskakująco głęboka medytacja o naturze ludzkiej odwagi i wytrwałości w obliczu przeciwieństw.

 

Bohater wbrew sobie

W każdym gatunku filmowym, obowiązują pewne schematy fabularne. Dla filmów o przetrwaniu, nietrudno ten schemat opisać. Ot, dajmy na to, bohater leci sobie samolotem, płynie łodzią, statkiem, po czym widzimy awarię, rozbicie i dalej – do dzieła. Bohater nauczy się walczyć z żywiołem i po wielu perypetiach, wyjdzie z opresji. Tymczasem, Arktyka pomysłowo wykręca się poza schemat. Naszego bohatera, Overgårda, poznajemy bowiem już po rozbiciu. Widzimy jego codzienną rutynę przetrwania – wyjść z samolotu, udać się na wzgórze, nadawać sygnał awaryjny przenośnym sprzętem. Wrócić na dół, sprawdzić wędki, zebrać złapane ryby. Wrócić do samolotu, zjeść posiłek – zawsze surowa ryba – wyjść na zewnątrz, popracować nad oczyszczaniem ze śniegu wielkiego napisu SOS. I tak dalej.

 

Można by pomyśleć, że ta powtarzalność to nuda, i co gorsza, strata cennego czasu ekranowego. Nic podobnego. W tym właśnie tkwi sedno filmu: Overgårda poznajemy jako człowieka rozsądnego, ale nie odważnego w klasycznym sensie tego słowa. On wie, że jego lot, jak każdy, był zarejestrowany, że skoro nie doleciał, będzie poszukiwany. Toteż wystarczy mu zostać na miejscu i zadbać o to, aby misja ratunkowa mogła go łatwo odnaleźć. Tymczasem ten jego codzienny porządek zostaje naruszony właśnie przez przybycie śmigłowca ratunkowego… który niestety się rozbija. Pilot ginie, ale drugi członek załogi, półprzytomna i ciężko ranna kobieta, zostaje wyciągnięta przez naszego bohatera.

 

Bohater zyskuje nieco sprzętu uratowanego ze śmigłowca, ale też zostaje obciążony wielką odpowiedzialnością: on, rozbitek, musi zatroszczyć się o kobietę, za której katastrofę przecież pośrednio odpowiada. Co zrobi? Oczywiście, nic dzielnego: zaopiekuje się nią, opatrzy ranę, po czym będzie dalej czekał na ratunek. Dopiero śmiertelnie groźna infekcja rana zmusza go do podjęcia, wbrew zdrowemu rozsądkowi, realnych działań: ładuje kobietę na nosze i wyrusza. Mapa wskazuje mu drogę do odległej o kilka dni stację – dystans, którego wcześniej za nic nie chciał ryzykować.

 

Wkrótce zaczynają piętrzyć się kolejne trudności. I za każdym razem widzimy to samo: Overgård najpierw próbuje rozsądniejszy wybór, a dopiero gdy ten zawodzi, robi to, co naprawdę konieczne. Ale przecież jest też najłatwiejsze rozwiązanie, którego kategorycznie odmawia – pozostawić ranną kobietę. Ona, praktycznie nieprzytomna, odwodniona i gorączkująca, być może i tak umrze – więc któż w dzisiejszym „rozsądnym” świecie mógłby go obwiniać? On o tym myśli: widzimy to na jego twarzy. Widzimy, że z każdą kolejną trudnością, i w miarę jak traci siły, determinacja i upór walczą z pokusą. Widzimy, jak się łamie…

 

Czyż nie tym właśnie jest prawdziwa odwaga? Być odważnym nie znaczy podejmować każdego ryzyka; odważny człowiek, tak jak tchórz, również wybiera łatwiejsze rozwiązanie. Różnicę widać dopiero gdy te pierwsze rozwiązania zawiodą, a dokładniej: kiedy mamy do wyboru łatwe rozwiązanie kosztem cudzej ofiary i trudne rozwiązanie kosztem samego siebie. Tchórz uratuje siebie; dzielny człowiek wybierze trud, zaryzykuje swoim życiem, dla dobra bliźniego. Choćby nawet miał zostać pokonany, będzie walczył do końca, desperacko wybierając coraz mniej obiecujące ścieżki.

 

Białe piękno pustyni

Do takich medytacji, filmy jak Arktyka nadają się doskonale: minimalistyczna fabuła, brak dialogów, wszystko sprawia, że koncentrujemy się na tym, co ważne. Warto jednak dodać, że poza fabułą, Arktyka urzeka obrazem i dźwiękiem. Przyzwyczailiśmy się do filmów ponurych: brudnych i szarych. Można by pomyśleć, że lodowe pustkowia będą równie ponure – ale nic podobnego! Przecież pustynia, którą tu widzimy jest dziełem samego Boga, i choć jest dla człowieka śmiertelną pułapką, nadal odzwierciedla bezkresne piękno swego Stwórcy.

 

Oczywiście, to piękno twórcy filmu mogliby świadomie zepsuć, gdyby chcieli – to tak pospolite dzisiaj. Szczęśliwie w tym przypadku tak nie jest: wydaje się, że sami twórcy pozostają tu pod wrażeniem tego krajobrazu, i robią wszystko, aby uwypuklić jego walory. Temu celowi posłużyła nie tylko kinematografia, ale również, a może zwłaszcza, muzyka, która na każdym kroku podkreśla doniosłe piękno wielkiego, białego pustkowia.

 

No, właśnie, białego: bo przecież Arktyka bynajmniej szara nie jest. Ogrom przestrzeni, potęga żywiołów, to wszystko razem naprawdę robi wrażenie.

 

„Arktyka.” Islandia 2019.

Reżyseria: Joe Penna. Scenariusz: Joe Penna, Ryan Morrison. W rolach głównych: Mads Mikkelsen, María Thelma Smáradóttir.

Czas trwania: 97 min.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie