21 grudnia 2018

O. Pelanowski: szukamy Ojca, który jest Bogiem, szukamy Boga, który jest Ojcem

(źródło: commons)

Wyjątkowy charakter dzisiaj, w Boże Narodzenie, mają czytania, które zostały przed chwilą nam przedstawione. Oto proroctwo z Księgi Izajasza przypomina, że było to już zapowiedziane przed wiekami: że Bóg przyjdzie w takim charakterze do nas – w charakterze Nowiny, w charakterze Kogoś, kto mówi; Kogoś, kto ma głos, kto wznosi okrzyki radosne. I ta przepowiednia zrealizowała się w Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, Wcielonym Słowie, tak jak czytaliśmy dzisiaj we fragmencie Ewangelii świętego Jana.

 

Ale dlaczego w Słowie? W Liście do Hebrajczyków usłyszeliśmy, że Bóg próbował w różny sposób dotrzeć do nas, do ludzi. Ten tekst zaczyna się od takich słów: „Wielokrotnie i na różne sposoby…”, czyli jakby [Stwórca] wykorzystywał każdą szansę, każdą możliwość, żeby do nas dotrzeć. W tych czasach ostatecznych jednak – tak mówi list – „przemówił do nas przez Syna”. Ten Syn jest Jego Głosem, Jego Nowiną, Jego krzykiem nawet – do ludzkości. Cichym, pokornym krzykiem, jeśli można tu użyć oksymoronu, w wymiarze Boskim i jednocześnie ludzkim. Dlaczego tak właśnie? Dlaczego Słowo, dlaczego Bóg w Słowie uobecnił się pośród nas, w Słowie Wcielonym?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Żyjemy w świecie, w którym od wszystkich innych stworzeń odróżniamy się przede wszystkim słowami. To stanowi o naszej godności.

 

Chcąc w jakikolwiek sposób pomóc komuś, kto trwa w wyjątkowo trudnej sytuacji, w pierwszym odruchu staramy się rozjaśnić ciemności, w których się znalazł. Czego używamy? Oczywiście słów. Mówimy: „pozwól, że Ci to wyjaśnię”. I oczywiście wyjaśniamy to słowami.

 

Słowa niezwykle zmieniają nasze życie. Wkładamy całą swoją mądrość w każde usilne tłumaczenie, całą miłość, troskę, po prostu angażujemy całego siebie, by tylko pomóc komuś, kto już nie widzi żadnej szansy na poprawę losu. Otóż, w bardzo podobny sposób uczynił Bóg wobec ludzkości, która znalazła się w położeniu… dramatycznym, to za mało powiedziane. By odpowiedzieć właściwie – tragicznym, czyli beznadziejnym. I On wie, że już tutaj na wielokrotne sposoby próbował do nas dotrzeć, coś nam wyjaśnić, ale człowiek jest jakoś dziwnie zamknięty na Jego wyjaśnienia. Każdy z proroków Starego Testamentu raczej nie był przyjmowany, a odrzucany. W końcu On decyduje się sam przybyć, mając nadzieję, że zostanie przyjęty przynajmniej przez naród, który „pieścił” Bóg, to znaczy, otaczał troską przez prawie 1 800 lat i przygotowywał również przez różnego rodzaju natchnienia, przez ludzi świętych, przez księgi święte…

 

Bóg przemówił przez Słowo

Okazało się, że ten plan został okaleczony ukrzyżowaniem. To Słowo Boga w Jezusie Chrystusie zostało znowu niezrozumiane i ciągle jest nierozumiane. Wystarczy nam taki prosty test na słuchanie Pana Boga. Bardzo łatwo wysłuchać na przykład jakiejkolwiek wiadomości w telewizji czy gdziekolwiek, czy nawet zwrócić uwagę na drugą osobę, która coś mówi. My od razu to wyłapujemy, zapamiętujemy. Natomiast na Mszy Świętej, kiedy czytamy lekcjonarz, słuchamy i właściwie w ciągu jednej sekundy już nie pamiętamy, co zostało przeczytane. Co za dziwne, fenomenalne zjawisko, prawda? Kiedy Bóg mówi, człowiekowi bardzo trudno zwrócić na to uwagę. Dlatego wielokrotnie i na różne sposoby Bóg przemawiał, w końcu i przemówił przez Swojego Syna. I Bóg dał nam wyjaśniające światło Swego Słowa i w tym Słowie zawarł całego Siebie. To też jest zadziwiające, bo kiedy człowiek mówi słowa, to słowa tego człowieka nie są człowiekiem. Natomiast w momencie kiedy Bóg mówi Słowo, to w tym Słowie On jest Sam. To jest Jego obecność.

 

Ta światłość, o której pisze Jan, ten blask Słowa, które stało się Ciałem, wyjaśniło ludziom sens i cel życia. Używamy często takiego sformułowania, że coś jest logiczne. Na przykład: „o, ten człowiek logicznie mówi, prawda?”. Pochodzi to od greckiego logos, czyli „słowo”. I w tym dzisiejszym fragmencie, w tym prologu Ewangelii Jana, który przeczytałem, też jest napisane: logos. Na początku był Logos, na początku było Słowo. Co to znaczy? Znaczy, że w Chrystusie, w Słowie Bożym dopiero możemy zrozumieć logikę naszego istnienia. Możemy zrozumieć, o co w ogóle chodzi, po co my żyjemy. Każdy przecież wie, że nie żyjemy po to, żeby jeść albo tylko coś wytwarzać, albo żeby się ubierać – to są akcydentalia, to są potrzebne środki. Cel zawarty jest dopiero w Chrystusie czyli w Słowie, w Logosie. W celu naszego życia dopiero możemy zobaczyć, po co w ogóle żyjemy. I to jest bardzo ważne, żeby wiedzieć, po co człowiek żyje; że nie [wyłącznie] dla drugiej osoby, że nie żyje dla jakiejś produkcji, że nie żyje dla jakiejś polityki, że nie żyje, aby się ubierać czy jeść, tylko żyje, bo ma przed sobą zadziwiające przeznaczenie. I to przeznaczenie jest ukryte w Słowie, w Słowie Boga czyli w Jezusie Chrystusie.

 

Jestem dzieckiem, którego potrzebuje Bóg Ojciec

Wśród ogromnej liczby, kolekcji potrzeb, jaką jest wzbogacone ludzkie istnienie, jest też jedna jedyna w swoim rodzaju potrzeba, powiedziałbym może nawet pragnienie, którego nie da się w sobie stłumić. Jest to potrzeba bycia potrzebnym komuś. I na początku jest to bardzo ślepe, bardzo niejasne, bardzo ciemne, chcemy być potrzebni komukolwiek z jakiegokolwiek powodu. I w tym upatrujemy jakiś cel, sens, znaczenie, czyli logiczność naszego życia, jakiś logos naszego życia. Abraham Heschel napisał: ,,Niczego tak nie potrzebuję, jak być potrzebnym komuś”. To jest bardzo ludzkie, prawda? Okazuje się, że Tym, który mnie potrzebuje na zawsze – a nie na przykład na godzinę, na sezon, na kilka lat albo nawet do śmierci, ale poza śmiercią – jest właśnie Bóg. I to mamy w tym Logosie wyjaśnione, w tym Jezusie Chrystusie Synu Bożym Wcielonym. Chce mieć we mnie dziecko w nieskończoność, a nie do jakiegoś czasu. I prawda ta zostaje objawiona w ujawnieniu się miłości Ojca i Syna w Duchu Świętym. Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Tylko mając mnie za dziecko Bóg jest dla mnie Ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecko. Ja zaś mam nieskończoną potrzebę przekraczania ograniczeń wynikających z moich zmysłowych potrzeb. Chcę wyjść jakby poza siebie samego. To jest logiczne, prawda? To jest Logos. W Jezusie Chrystusie zaczynam to rozumieć. Dzieje się tak, ponieważ sam sobie nie wystarczam i gubię się, gdy nikomu nie jestem potrzebny. Ale komu jestem tak naprawdę potrzebny? Komu jestem potrzebny do szczęścia tak naprawdę na zawsze, a nie na jakiś czas? Okazuje się, że poza wieloma ludźmi nade wszystko jestem potrzebny Bogu. Ale czy potrzebny do czegoś czy potrzebny po prostu? I tu znowu potrzebujemy jakiegoś logicznego wyjaśnienia tego zagadnienia, potrzebujemy więc jakiegoś logos, potrzebujemy Słowa i w Jezusie Chrystusie to się staje jasne.  

 

Ta świadomość jest oświeceniem, światłością, rewelacją, stąd dzisiaj słyszeliśmy: „Bóg jest światłością”, czyli wszystko nam wyjaśnia. Zawsze potrzebowałem kogoś, komu jestem potrzebny, nie dla krótkoterminowej przysługi, lecz dla szczęścia, które nigdy nie zgaśnie. Wy też na pewno to wyczuwaliście od początku świadomości swojego istnienia. Miłość Boga nie jest afektem, zauroczeniem, uczuciem – miłość Boga jest Jego istotą. To nie jest coś, co mija. Kogoś takiego zawsze się oczekuje: „A oto teraz”, jak mówi nam Ewangelia, „łaska, po łasce zrozumienie, po poznaniu spełnienie, po obietnicy widzę Niewidzialnego w widzialnym Chrystusie. Słowo stało się ciałem”. Chrystus jest Objawioną potrzebą Boga, który beze mnie nie będzie Ojcem dla mnie. I ten przeczytany prolog Jana, mówiący o Jednorodzonym Synu, który jest ukryty w łonie Ojca, każdego powinien przynajmniej trochę zdumieć. Wyjątkowo ten tekst rozbłyska na tle tych mrocznych rewolucji genetycznych, pomysłów futurologicznych, banków nasienia, na tle odrzuconego ojcostwa, nigdy nie dorastających mężczyzn, mnożących się domów dziecka i całej tej „osieroconej cywilizacji”. My wszyscy jesteśmy w tym pogrążeni, szukamy, komu jesteśmy potrzebni, generalnie szukamy ojcostwa. Szukamy Ojca, który jest Bogiem, czy też szukamy Boga, który jest Ojcem.

 

Dlaczego Słowo stało się Ciałem

Mogę się bardzo łatwo przekonać, czy jestem naprawdę dzieckiem Boga – jeśli nim jestem, rzucę wszystko, żeby Go odnaleźć. Wierzymy, że Bóg jest Ojcem, ale czy mamy potrzebę stworzenia z Nim więzi? Co innego wiedzieć, a co innego doświadczyć. Czym innym jest wiedzieć, co to jest miłość, ale zupełnie czym innym jest kochać i być kochanym, prawda? Jezus powiedział do Apostołów: „Nie zostawię Was sierotami”. I mówi to w momencie, kiedy zapowiada swe odejście przez śmierć, przez Wniebowstąpienie do Ojca. Sierocie żyjącej w oddaleniu od Ojca nie wystarczy informacja, że gdzieś tam daleko mieszka jego Ojciec i nazywa się tak i tak… Sierota potrzebuje przynajmniej przytulenia, potrzebuje Komunii. Komunii czyli zjednoczenia, wtulenia się na zawsze. Iluż ludzi dzisiaj marzy o tym, żeby się tylko przytulić. Tylko do kogo? To przytulenie my nazywamy w Kościele komunią. Kto, Bracia i Siostry, ma taką świadomość, przyjmując Komunię Świętą, że się przytula do ramienia Ojca?

Jak sobie z ojcostwem radzi Bóg? – czasem się zastanawiam. Nieustannie obdarowywać miłością dzieci niekochane przez biologicznych rodziców, porzucone żony, niechcianych mężów, osamotnionych starców, te zapomniane staruszki. Mam! Może tylko dlatego grzeszymy, by mieć ciągle zapewnione, sprowokowane na Bogu doświadczenie tego ojcowskiego przytulenia w rozgrzeszeniu. Zdobywamy się na potworne podłości, by tylko Bóg był zmuszany do ujawnienia swej ojcowskiej troski, swojej miłości, swojej opieki. Może dlatego zdobywamy się na straszne czyny, żeby Bóg okazał nam jeszcze więcej ciepła.  

 

Od dawna zastanawiali się święci ludzie, dlaczego Bóg stał się człowiekiem. Dlaczego to Słowo Przedwieczne stało się Ciałem. Czytałem Anzelma z Canterbury, który napisał takie dzieło Cur Deus Homo czyli „Dlaczego Bóg stał się człowiekiem”, ale też czytałem teksty Jana Dunsa Szkota, filozofa średniowiecznego, bardzo Bożego człowieka, który stanął jakby po przeciwnej stronie Anzelma. Anzelm uważał, że Bóg dlatego stał się człowiekiem, ponieważ nikt z ludzi nie byłby w stanie przeskoczyć przepaści grzechu w stronę Boga. Ale Jan Duns Szkot mówi, że zupełnie inny motyw Bogiem kierował niż ludzki grzech. Jaki? Ten XIV-wieczny filozof uważał i logicznie wyjaśnił, w słowach, rewelacyjnie – sekret Wcielenia Słowa, które stało się Ciałem, czyli Syna Boga, który stał się Jezusem Chrystusem. Twierdził on mianowicie, że celem działania Bożego na zewnątrz siebie samego – jeśli tak można w ogóle powiedzieć o Bogu – czyli tego Jego wyjścia ze swej odmienności, ze swojej takiej intymności, immanencji w stronę nas, stworzeń, ze swojej tajemnicy; Jego celem było objawić otchłanną i nieogarnioną płodność swej istoty. On myślał w ten sposób: jeśli jest prawdą, że Bóg w stworzeniu nie mógł sobie stawiać innego zamiaru, jak ten, by zaprosić ludzi do tego euforycznego, czyli najszczęśliwszego dialogu miłości, jaki od wieków rozwija się i spełnia w łonie Najświętszej Trójcy, to jest absurdem myśleć, że w tym postanowieniu, dekrecie, by się wcielić, czyli w tym przeznaczeniu Chrystusa Bóg miał inny powód, na przykład grzech. Zatem nie dlatego stał się człowiekiem, ponieważ zgrzeszyliśmy, ale mimo tego, że zgrzeszyliśmy. Wcześniej chciał stać się człowiekiem, żeby człowieka wprowadzić w swoją miłość i żeby człowiek zachłysnął się na wieki Jego szczęściem.

 

Przytulić się do Boga

Nie wiem, który z myślicieli miał przede wszystkim rację – może obydwaj na raz. Nie tyle nasz grzech, co raczej miłość do nas skłoniły Boga do tego, by w Swoim Synu stał się człowiekiem. Stało się tak by ludzie mogli wejść w swój charakterystyczny, specyficzny dla ludzkiej natury dialog nieskończoności. Mogli wejść w ciągle pogłębiającą się wieczność poznawalności Jego boskości, dla nie zatrzymującego się szczęścia, już nigdy nie wyczerpanej rozkoszy, która nigdy nie będzie grzechem.

 

Myśliciel twierdził, jak cudownym, doskonałym pomysłem Boga było Wcielenie Syna i to raczej niemożliwe, aby tak cudowne dzieło miało za swoją przyczynę grzech. Syn Boży był zrodzony, jak słyszeliśmy dzisiaj w Ewangelii, z najczystszego łona Ojca. Użyto tutaj słów ludzkich, właściwie kojarzonych z macierzyństwem. Tymczasem tutaj jest mowa o Ojcu. Dlatego też już zauważamy, że tu nie chodzi o jakąś zwykłą biologię boskości, że to są tylko pewne określenia z ludzkiego języka, a tak naprawdę do końca nie wiemy, co to jest łono Ojca. Ale Syn Boży był zrodzony z najczystszego łona Ojca. Bóg rodzi Swojego Syna najczystszym pragnieniem zbawienia człowieka, ale jednocześnie obserwowaliśmy w Biblii, jak Jezus nieustannie powracał do tego łona Ojcowskiego nocami, modląc się w samotności i odosobnieniu.

 

Szczerze mówiąc, gdy przychodzę na adorację i jestem sam, czuję to przytulenie do łona, tego źródła życia w Bogu Ojcu. Rzeczywiście, nic tak człowiekowi nie daje tak silnie, intensywnie odczuć obecności tej miłości ojcowskiej Boga, jak samotność. Czytamy więc dziś zdumiewający zapis Jana Ewangelisty. Tego Ewangelisty, który doprawdy był najbliżej Serca Jezusa, najbliżej łona Jezusa, który odkrył w sobie przywiązanie, fascynację do Jezusa, wykraczające poza zwykły podziw mądrością, ale odkrywające fascynację miłością, jakiej na Ziemi nie można z nikim innym doświadczyć. Zobaczył to, co nie jest widzialne, bo choć Boga się nie widzi – gdyż jest Duchem – to jednak w Chrystusie niewidzialny stał się dotykalny. Przez ciało Chrystusa można było jakby przez jakieś okno dojrzeć oblicze Ojca. Tak właśnie Jezus powiedział do Filipa: „Kto Mnie widzi, widzi i Ojca”. I oto dzisiaj przeczytaliśmy takie definitywne, mistyczne, niemożliwe, żeby do końca zrozumieć sformułowanie: „Boga nikt nigdy nie widział”. Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył. Jak to Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, czyli też Boga? Bóg w Bogu? A tak! Ten sam Bóg, sam w Sobie, Syn w Ojcu mógł tylko o Nim nam dać pouczenie, nie w charakterze jakiegoś karcenia, tylko aby nam to wyjaśnić, logicznie nam to wyłożyć. Więc potrzebny był Logos, potrzebne było Słowo, potrzeba było wielu Słów Bożych.

 

W Niej stał się dla nas błogosławieństwem

Tak, to przebywanie w łonie Ojca, jednocześnie zrodzenie, które jest nieskończone i bez początku, zapisane było przez olśnioną intuicję proroczą Psalmisty w sposób niezwykle metaforyczny. Nie znajdował ten Psalmista w sobie słów, tak jak żebrak nie jest w stanie w swojej kieszeni znaleźć chociaż grosz, by wyrazić swój sekret. Posłuchajcie: Psalm 110 brzmi tak: „Przy Tobie panowanie w dniu Twej potęgi, w świętych szatach będziesz, z łona jutrzenki jak rosę Cię zrodziłem”. Co to znaczy „z łona jutrzenki jak rosę Cię zrodziłem”? Kto tutaj do kogo mówi? To mówi Bóg Ojciec do Boga Syna. Tego samego Boga. Ojciec do Syna, ten jeden Bóg w Sobie prowadzi dialog. Ta jutrzenka – miszchal po hebrajsku – dosłownie tłumacząc z tego języka świętego, to jest takie światło, które jest uniżone, a przecież Bóg wejrzał na uniżenie Służebnicy Pańskiej, Maryi. W Niej rozbłysło to pierwsze światło. Maryja jest tym Uniżonym Brzaskiem. Jej było łono wypełnione świetlistym wschodem Słońca, Bożego Syna. On w Niej stał się błogosławieństwem. Dla kogo? Dla nas! Przeklinanych i przeklinających. Bo co jest najczęściej na ludzkim języku? Przekleństwa. Od rana do wieczora, wyjdziecie tylko z ulicy, same wulgarności. W takim świecie potrzeba było bardzo błogosławieństwa i to nie byle jakiego. On w Niej stał się błogosławieństwem dla nas, przeklinanych i przeklinających. Czyż Elżbieta w dniu Nawiedzenia, nie wykrzyczała, i to jak najgłośniej, jak potrafiła, i to z entuzjazmem? Tak jest napisane w Ewangelii Łukasza: „I zawołała głosem wielkim”, czyli krzykiem! „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc łona Twego”.

 

To była misterna i misyjna jednocześnie praca, jeśli tak można się wyrazić. Kiedy Bóg utkał Swego Syna w ciało ludzkie, w łonie Matki, kobiety ludzkiej, Elżbieta to wyczuła w Maryi. Oto Ten, który jest w łonie Ojca, nagle został odkryty w łonie ludzkiej Matki. Cóż to za względy Wszechmogący okazał ludzkości? Bóg zechciał stać się człowiekiem, bo to była Jego odwieczna potrzeba. Nie być tylko do czegoś potrzebnym nam, ale potrzebnym by kochać i być kochanym w nieskończoność. Dlatego czytamy w Psalmie 139: „Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki”. Utkałeś? A tak, jak szaty! Sam zrodzony z łona Ojca i wcielony w ludzkie ciało w łonie matki miał też łono miłosierdzia, On Sam, Jezus Chrystus! Łono bliskości dla każdego, kto tylko pragnął być blisko Jego Serca. Kto odkrył w sobie pragnienie – nie tylko bycia Jego uczniem, o nie, to za mało, ale umiłowanym uczniem. Dlatego napisano, że na Ostatniej Wieczerzy Jan zachował się w niezwykle charakterystyczny sposób. Tworzenie więzi z Bogiem dla kogoś, kto nie potrafi kochać aż do absurdu, poza wszelkie granice, wykraczając nawet poza wszelkie uczucia ludzkie, jest bowiem niestosowne.

 

W tamtych czasach spożywano wieczerzę na wpół leżąco. Nie było krzeseł, tylko maty, na których się spożywało posiłek. Oto Ewangelista, z ukrywanym, lecz niedającym się ukryć wzruszeniem zapisuje taką scenę: „Jeden z uczniów Jego” – i ośmiela się powiedzieć: „ten, którego Jezus miłował, spoczywał na Jego piersi”. Piersi? W języku greckim jest tam słowo oznaczające łono, ale tłumacz nie wiedział, jak to przełożyć, trochę może się gorszył tym sformułowaniem, ale tak naprawdę jest tam napisane: „na Jego łonie”.

 

Dzieci Maryi, na wzór Jana

Jan szukał odrodzenia swego ducha w Jezusie, szukał przestrzeni kształtowania się, rozwoju w wieczności, szukał łona wiecznego już tu, na Ziemi. Nie potrzebuje Boga, by tylko nie czuć się samotnym, ale potrzebuje Boga nie zważając na samotność. Jan szukał łona, a nie grobu, szuka życia, a nie trwoży się przed śmiercią. Życia, które nawet z grobu może uczynić łono. Serca, które nawet pęknięte, przebite włócznią, bije nadal i staje się jeszcze bardziej otwarte. Oto potrzeba człowieka! Dlatego, gdy Chrystus umierał, cóż On miał uczynić z tym Umiłowanym Uczniem? I w każdym, kto Go naprawdę miłuje, nie dlatego, że się boi być sam, tylko nawet, gdyby miał zostać sam. Mógł tylko oddać Umiłowanego Ucznia. Komu? Swej Matce, w Której łonie został utkany przez Ducha Świętego, by Duch Święty w Umiłowanym Uczniu utkał niezwyciężoną dla śmierci naturę upodobnioną do boskości Chrystusa. Trzeba bowiem naśladowanie Chrystusa zacząć od tego, od czego Syn Boży zaczął. A od czego Chrystus zaczął naśladowanie człowieka? Od łona Maryi. Czytamy: „Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, który Go miłował, rzekł do Niej: Niewiasto, oto Syn Twój”. Ale czy dorosły człowiek, pomyślcie, może wejść do łona matki? Taki dylemat miał mędrzec o imieniu Nikodem. Członek Sanhedrynu, faryzeusz, człowiek pociągany przez tę misję aż do nocnych spotkań z Mesjaszem. Nie potrafiący zasnąć bez otrzymania odpowiedzi. Nikodem powiedział do Jezusa: „Jakże może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?”. Cóż mu Jezus wtedy odpowiedział? „Powiadam Ci: Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego. To co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z ducha narodziło, jest duchem”.

 

Kto przyjął z ludzi pierwszy Ducha Świętego w taki sposób, że Słowo Boga w tym kimś stało się ciałem? Oto Maryja pierwsza przyjęła Ducha Świętego i w Jej łonie wody płodowe były chrztem ludzkiej natury. Bóg w Niej ochrzcił się człowieczeństwem. Każdy kto Jej się oddaje, nie będzie zapomniany, a nawet gdyby… chociaż to niemożliwe, Bóg nie zapomni. Bowiem u Izajasza czytamy takie słowa: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu? Ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o Tobie”. Bowiem On nawet z łona zapomnienia wydobywa ludzkie ciało i duszę. Jakżeby nas miał nie wydobyć, skoro daje nam nawet Swoją Matkę? Czy łatwo jest dać komuś swoją własną matkę innej osobie? Któż jednak z tą świadomością Jej się oddaje? Ona nawet z grobu cmentarza potrafi wydobyć człowieka. I On nawet z grobu cmentarza potrafi wydobyć Swoje ciało ożywione i silniejsze niż śmierć. Sam zresztą powiedział u Mateusza w 12. rozdziale: „Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby” – jak w łonie, chciałoby się powiedzieć – „tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi”. W łonie ziemi? My jesteśmy Jego dziećmi, darem Pana Jezusa dla Maryi, jak Jan. W Jej łonie niepokalanym, w którym niewidzialny Bóg wcielił się w widzialnego Syna i my, skalani, w niepokalanym łonie. A tak, skalani, stajemy się widzialni dla Boga, choć niewidoczni już dla świata. Wydziedziczeni często z tego świata, w Niej stajemy się współdziedzicami Chrystusa. Oto synowie są darem Pana, a owoc łona nagrodą.

 

O. Augustyn Pelanowski, Homilia z Bożego Narodzenia 2017 r. 

(spisane ze słuchu)

Kazanie dostępne jest dostępne tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=nKJ_hjkBXkw

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 904 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram