9 października 2018

Męczennicy z Turon – ostatnia lekcja

Górnicy z Turón nie chcieli zabijać zakonników. Miejscowy Komitet Rewolucyjny musiał w tym celu sprowadzić rzezimieszków z odległych przedmieść.

 

Korzenie zła

Wesprzyj nas już teraz!

W Hiszpanii istniała długa tradycja prześladowań antykatolickich, co może zdumiewać wszystkich pamiętających rolę, jaką odegrał Kościół w historii tego kraju.

 

W XIX wieku liberałowie, odwołujący się do tradycji francuskich jakobinów, często „inicjowani” w masońskich lożach, prowadzili nieustającą kampanię nienawiści przeciw klerowi. Zdominowane przez nich rządy więziły i wypędzały z kraju duchownych, usiłowały zabronić Kościołowi prawa do działalności oświatowej, nastawały na własność kościelną. Prasa oskarżała kapłanów o najgorsze zbrodnie. Pod wpływem kolportowanych plotek o zakonnikach jakoby zatruwających podstępnie studnie (!), sfanatyzowany „antyklerykalny” motłoch dokonał masowych zabójstw duchownych m.in. w Madrycie, Saragossie, Murcji i Barcelonie.

 

Poprawa sytuacji nastąpiła po obaleniu Pierwszej Republiki (1873-1874) i przywróceniu panowania dynastii Burbonów. Niestety, przełom XIX i XX wieku przyniósł nową falę przemocy ze strony radykalnej lewicy. Zdarzenia takie jak masakra uczestników procesji Bożego Ciała w Barcelonie (1896), tragiczny „Czerwony Tydzień” w tymże mieście (1909) czy zamach na arcybiskupa Saragossy, kardynała Juana Soldevillę (1923) były zwiastunami nadciągającej burzy.

 

Działania ekstremistów zostały na jakiś czas wyhamowane przez generała Miguela Primo de Riverę, który w roku 1923, w porozumieniu z królem Alfonsem XIII ustanowił rządy dyktatorskie. Niestety, monarcha okazał się człowiekiem słabym. Aby zadowolić sarkających polityków, w roku 1930 zdymisjonował generała de Riverę. Już w następnym roku władzę objęli republikanie. Zażądali oni od króla udania się na wygnanie, co też szybko i bez oporu uczynił.

 

„Miejsce dla wszystkich”

14 kwietnia 1931 r. Hiszpania została ogłoszona republiką. Już w maju doszło do serii ataków na  świątynie, zainicjowanych głównie przez anarchistów.

 

Z dymem poszła przeszło setka kościołów, kaplic i klasztorów, także dwie biblioteki wraz z bezcennymi rękopisami, laboratoria naukowe i katolickie szkoły zawodowe, w tym prowadzone przez salezjanów szkoły dla robotników.

 

Niektórzy ministrowie rządu nieśmiało postulowali przeciwstawienie się ekscesom. Jednak minister wojny Manuel Azaña, ateista i fanatyczny antyklerykał, zaprotestował z furią:

 

– Wszystkie kościoły Madrytu nie są warte życia jednego republikanina!

 

Podpalacze pozostali więc bezkarni, zaś Azaña wkrótce objął stanowisko premiera. Ledwie rok wcześniej uroczyście zapewniał, iż „w Republice będzie miejsce dla wszystkich”. Teraz wypędził z kraju 3000 jezuitów, zdelegalizował zakony i zagrabił ich majątek, zakazał nauki religii w szkołach. Wszelkie budynki kościelne stały się własnością państwa, zaś organizowanie uroczystości religijnych poza murami świątyń wymagało specjalnego zezwolenia. Zabroniono nawet pogrzebów kościelnych (o ile umierający nie zdążył złożyć na piśmie podania o takowy).

 

W roku 1932 miała miejsce nowa seria napadów na świątynie, tym razem z inspiracji rosnących w siłę komunistów. I tym razem władza zagwarantowała sprawcom bezkarność. W tym samym roku premier Azaña wstąpił do masonerii. Wpływy wolnomularstwa były ogromne, należało doń m.in. 17 ministrów, 5 podsekretarzy stanu, 21 generałów, 183 parlamentarzystów (na 470 ogółem).

 

W owym czasie w Hiszpanii wciąż istniał wysoki analfabetyzm, nie było jeszcze ubezpieczeń społecznych. Do tej pory Kościół służył społeczeństwu, prowadząc szkoły i uniwersytety, utrzymując przytułki dla inwalidów, domy starców, szpitale itp. Premier Azaña zniszczył kościelny system charytatywny i oświatowy, nie dając narodowi nic w zamian. W rezultacie pod rządami krewkiego ateisty coraz częstsze stały się przypadki… śmierci głodowej (260 zgonów w jednym roku 1933). Nie było wiele miejsca na krytykę władz – zamykano opozycyjne gazety, w więzieniach stosowano tortury. W ciągu dwóch lat policja i anarchistyczni bojówkarze zamordowali 280 osób.

 

Rebelia październikowa

W listopadzie 1933 roku odbyły się wybory parlamentarne. Lewica poniosła w nich sromotną klęskę. Nowe władze, reprezentujące polityczne centrum, zapowiedziały ocieplenie stosunków z Kościołem.

 

Środowiska „postępowców” zareagowały furiackim atakiem, gromko potępiając „faszystowski zamach stanu”. Lewackie bojówki znów zaczęły zabijać – tylko do końca roku w zamieszkach śmierć poniosło 98 osób. Mimo wezwań opozycji do powszechnego buntu nowy rząd okrzepł, poszerzając swą bazę społeczną. W jego skład weszło kilku przedstawicieli prawicy.

 

W tej sytuacji lewicowcy zdecydowali się na otwartą konfrontację, przeprowadzając zbrojny pucz. W przygotowaniach do przewrotu prym wiedli aktywiści radykalnego skrzydła Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE), posiłkowani przez anarchistów, komunistów i katalońskich separatystów. Początkiem rewolucji miał być strajk generalny, proklamowany 4 października 1934 roku przez powiązane z lewicą centrale związkowe. Zaraz potem do akcji wkroczyły uzbrojone bojówki.

 

Owa „rewolucja październikowa” nie spełniła oczekiwań inspiratorów. Poparcie dla wywrotowców było niewielkie. Wprawdzie incydenty zbrojne zanotowano w 26 prowincjach kraju, ale przeważnie miały one lokalny zasięg i krótkotrwały przebieg. W samej stolicy atak na siedzibę rządu odparto po dwugodzinnej strzelaninie.

 

Poważniejsze wystąpienia zanotowano w Asturii, uprzemysłowionym regionie na północy, gdzie wśród miejscowych robotników silne były wpływy skrajnej lewicy. Buntownicy zdołali opanować rozległe obszary prowincji, w tym jej stolicę, Oviedo. Zaprowadzili tam swoje porządki – ogłosili wprowadzenie „dyktatury proletariatu”, zapowiedzieli likwidację własności prywatnej, powołali wreszcie własne wojsko o wymownej nazwie Ejército Rojo (Armia Czerwona). Rządy rebeliantów w Asturii trwały tylko dwa tygodnie, jednak nawet w tak krótkim czasie zdołały doprowadzić do poważnych niedoborów żywności.

 

Buntowników cechował skrajny nihilizm i brutalność, typowe dla uzbrojonego prostactwa. Spalili gmachy słynnego uniwersytetu  w Oviedo (założonego w 1608 roku, teraz uznanego za „instytucję w służbie burżuazji”) wraz z jego biblioteką pełną bezcennych zbiorów oraz Pinakoteką Asturyjską. Z upodobaniem burzyli kościoły. Udało im się częściowo wysadzić w powietrze zabytkową katedrę San Salvador w Oviedo (jej najstarsze fragmenty pochodzą z IX wieku; we wnętrzu przechowywane są najcenniejsze relikwie) – podłożone ładunki wybuchowe unicestwiły boczną kaplicę Camara Santa i wywołały rozległy pożar, który strawił liczne dzieła sztuki.

 

Prawdziwa rewolucja nie może obejść się bez terroru. Buntownicy uwięzili wielu „wrogów klasowych”, w tym księży. W samym Oviedo rozstrzelali lub zakatowali na śmierć około 50 osób.

 

Szkoła

5 października, w drugim dniu rewolty, przemoc zawitała do Turón, górniczego miasta w gminie Mieres.

 

Funkcjonowało tu prężnie Kolegium pw. Matki Bożej z Covadonga, prowadzone przez Zgromadzenie Braci Szkół Chrześcijańskich (wspólnotę zakonną założoną przez św. Jana Chrzciciela de la Salle, potocznie zwaną lasalianami). Zakonnicy uczyli dzieci na wpół potajemnie, dzięki wsparciu finansowemu kierownictwa firmy Altos Hornos de Vizcaya, władającej pobliskimi kopalniami. Kolegium cieszyło się wielkim poważaniem wśród rodzin górniczych, zapewniając dzieciom wyższy poziom edukacji niż konkurencyjna szkoła państwowa, ulokowana w „Domu Ludowym” w Turón.

Oprócz nauki zakonnicy nie zaniedbywali katolickiej formacji swych wychowanków, uczestnicząc wraz z nimi w coniedzielnych Mszach świętych. Wywoływało to wściekłość lewicowców, czujących, że tracą rząd dusz wśród rodzin robotniczych. Nie pomogło rozpowszechnianie oszczerstw o rzekomym wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez duchownych. Rodzice nadal posyłali dzieci pod opiekę lasalian. Uczniowie Marksa czekali więc na okazję do krwawej rozprawy; tę przyniosła rewolta asturyjska.

 

Rewolucjoniści zajęli kolegium pod pretekstem poszukiwania broni. Oczywiście nie znaleźli żadnego oręża. Mimo to aresztowano ośmiu lasalian – przełożonego wspólnoty Cyryla Bertrama FSC oraz braci: Marcina Józefa, Juliana Alfreda, Wiktoriana Piusa, Beniamina Juliana, Augusta Andrzeja, Benedykta od Jezusa, Anicenta Adolfa. Wraz z nimi zatrzymany został spowiednik szkoły, pasjonista ks. Innocenty od Niepokalanego Poczęcia CP. Zakonników uwięziono, niejako symbolicznie, w  „Domu Ludowym” mieszczącym konkurencyjną, zsekularyzowaną szkołę państwową, której klasy zamieniono teraz w cele.

 

Północ w Turón

Zakonnicy pocieszali współwięźniów, spowiadali ich, wspólnie z nimi odmawiali modlitwę różańcową, nauczali o potrzebie wybaczania oprawcom.

 

Tymczasem wśród rewolucjonistów trwała burzliwa dysputa, co począć z więźniami. Na czele Komitetu Rewolucyjnego władającego okolicą stał fanatyczny wróg Kościoła, socjalista Silverio Castañón. Przeforsował on decyzję o egzekucji duchownych. Górnicy z Turón, nawet zaprzysięgli rewolucjoniści, odmówili udziału w mordzie. Do krwawego zadania ściągnięto rzezimieszków z przedmieść.

 

9 października 1934 roku, tuż po północy, w „Domu Ludowym” załomotały buciory oprawców. Dziewięciu zakonników wyprowadzono z prowizorycznych cel. Pod konwojem ruszyli cichymi, spowitymi mrokiem ulicami. Doskonale znali tę drogę – szli w stronę pobliskiego cmentarza. Jak potem zaświadczyli strażnicy, skazani zachowywali się spokojnie i z godnością.

 

Po przybyciu na miejsce więźniów ustawiono nad krawędzią świeżo wykopanej wielkiej jamy. Naprzeciw nich zajęli stanowiska członkowie plutonu egzekucyjnego. Rozległy się słowa komendy… Po pierwszej salwie kilku zakonników, mimo odniesionych ran, utrzymało się na nogach. Po drugiej padli już wszyscy. Dowódca siepaczy dla pewności strzelił z rewolweru w kark każdej ofierze. Jego podwładni pastwili się nad zwłokami, rozbijali czaszki zamordowanych kolbami karabinów, jednemu odcięli głowę toporem. Potem ciała odarto z odzieży i pogrzebano nagie we wspólnym masowym grobie.

 

Oprócz zakonników w Turón stracono jeszcze 5 osób, w tym dyrektora miejscowych kopalń, „winnego” finansowania katolickiej szkoły.

 

Nad przepaścią

 

Aby zdławić rebelię rząd ściągnął z  Maroka oddziały Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej i Regulares. Nadzorujący akcję generał Francisco Franco w owych dniach wzorowo wypełnił rolę obrońcy Republiki. Ocenił trafnie, że w Hiszpanii rozpoczęła się wojna między cywilizacją a barbarzyństwem.

Rewolucjoniści, tak dziarscy w pastwieniu się nad bezbronnymi, w starciu z wojskiem poszli w rozsypkę już po kilku dniach. Wedle oficjalnych danych podczas „czerwonego października” zginęło 1335 osób (w tym 12 księży, 18 zakonników i 7 kleryków), raniono zaś 2951. Ogromna większość ofiar (w tym 34 duchownych) zginęła w Asturii. Wielkie były zniszczenia materialne, m.in. zburzono 58 kościołów.

 

Siły rządowe pojmały tysiące buntowników, jednak władze wręcz epatowały wielkodusznością wobec pokonanego wroga. Orzeczono tylko 23 wyroki śmierci, z czego wykonano… dwa. Wśród ułaskawionych znalazł się też główny oprawca z Turón, Silverio Castañón.

 

Aresztowani zbrodniarze szybko opuszczali więzienne mury. Już niedługo ponownie wyszli na ulice, by znów palić kościoły i zabijać niewinnych. Kraj toczył się w stronę przepaści, a elity, zamiast w porę rozgnieść rewolucyjne robactwo pleniące się w odorze gnijącej demokracji,  zdawały się biernie oczekiwać na rozwój wypadków. W latach 1936-1939 cała Hiszpania będzie przeżywać powtórkę z asturyjskiego koszmaru. Tym razem zginą setki tysięcy ludzi.

 

Silverio Castañón nadal aktywnie udzielał się w lewackich jaczejkach, jednak w końcu dosięgła go sprawiedliwość. Pochwycony przez zwycięskich żołnierzy Franco, w roku 1940 został osądzony i rozstrzelany pod murem cmentarza w Albacete. Dziś figuruje w spisach tzw. „ofiar frankistowskiej dyktatury”…

 

Wychowawcy

 

W kwietniu 1990 roku papież św. Jan Paweł II wyniósł męczenników z Turón do chwały błogosławionych. Dziewięć lat później, dokonując ich kanonizacji, powiedział:

 

„Nie lękając się przelania krwi za Chrystusa, zwyciężyli śmierć i teraz mają udział w chwale Królestwa Bożego. […] Świadkowie podają, że wszyscy oni przygotowywali się na śmierć tak, jak żyli: modląc się nieustannie, zachowując ducha braterstwa, nie ukrywając swego stanu zakonnego, z odwagą właściwą tym, którzy wiedzą, że są obywatelami nieba. Nie są bohaterami wojny między ludźmi i nie brali w niej udziału. Byli wychowawcami młodzieży. Będąc osobami konsekrowanymi i nauczycielami przyjęli swój tragiczny los jako okazję do złożenia prawdziwego świadectwa wiary, czyniąc z męczeństwa jakby ostatnią lekcję swego życia”.

 

Andrzej Solak

 

 

Czytaj również: Dlaczego Hiszpanię zdominowała lewica? Odpowiada prof. Jacek Bartyzel

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie