30 października 2013

Jeden Bóg w niebie, jeden król na ziemi

(Cesarz Konstantyn Wielki. Mozaika w Bazylice Hagia Sophia, Konstantynopol (dzis. Stambuł). Repr. M. Skorupski/Forum)

Idea chrześcijańskiej monarchii kształtująca życie polityczne Europy przez wiele lat pojawiła się pierwszy raz w IV wieku, za panowania Konstantyna Wielkiego. Skrupulatnego czciciela demonów zastąpić miał teraz pobożny, oddany Chrystusowi władca.

 

Monarchia chrześcijańska narodziła się wraz z przyjęciem wiary przez Konstantyna Wielkiego, co nastąpiło, jak się na ogół przyjmuje, w 312 roku. U początków nie leżała jeszcze żadna katolicka teologia polityczna, a jedynie żywe poczucie samego władcy, że to troska o zbawienie poddanych jest jego najważniejszym zadaniem.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Z upływem lat Konstantyn coraz bardziej otwarcie zabiegał o dobro Kościoła, kosztem pogaństwa. Determinacja cesarza dążącego do nadania chrześcijaństwu uprzywilejowanej pozycji ujawniała się w miarę jak krystalizowały się aksjologiczne fundamenty jego władzy. To sam cesarz stworzył w swoich listach, mowach i dekretach podstawy teologii politycznej, wykorzystane następnie przez Euzebiusza z Cezarei, autora słynnego „Życia Konstantyna” oraz mniej znanej „Pochwały Konstantyna”. W tych to dwóch dziełach badacze przez wieki upatrywali źródła bizantyńskiego cezaropapizmu. Czy czynili słusznie, czy nie, nie będzie nas tu interesować; niezależnie od faktycznej recepcji tez Euzebiusza pozostaje niezaprzeczalnym faktem, że to on jako pierwszy zebrał i usystematyzował wyobrażenia na temat relacji chrześcijańskiego władcy z Bogiem.

 

Jednak ta czwartowieczna teologia polityczna, którą przybliżymy Czytelnikowi nieco dalej, nie wyrosła w próżni. Wbrew oczekiwaniom nie oparła się wcale na politycznej myśli chrześcijańskiej, wprost przeciwnie – katolicy wykorzystali pogański schemat teologii politycznej, wypełniając go jednakże objawioną treścią. Bóg Ojciec zastąpił helleńskie demony, a sam cesarz przestał być bóstwem na ziemi, a został najdoskonalszym naśladowcą Chrystusa.

 

Nie można się temu dziwić. Chrześcijanin na tronie oznaczał dla Kościoła rewolucję w pełnym tego słowa znaczeniu; wcześniejszych prześladowców i wrogów zastąpił nieoczekiwanie potężny opiekun i przyjaciel. Dopiero Konstantyn kazał chrześcijanom, tym „obywatelom nieba”, poddać w wątpliwość tradycyjną wykładnię słów zawartych w Ewangelii (Mt 22,21): „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. Przez trzy bez mała wieki cesarze przelewali krew Chrystusa, nie pozostawiając tym samym nadziei na żadne porozumienie między państwem a Kościołem.

 

Nie, żeby nikt nie próbował. W pół wieku przed Konstantynem rządził Filip Arab, o którym mówiono, że był chrześcijaninem. Czy plotki te były prawdziwe, czy nie, nie dane się było Kościołowi przekonać; Filip zginął w bitwie ze swoim niewątpliwie już pogańskim następcą, Decjuszem, w szóstym zaledwie roku swojego panowania. Krótkie i trudne rządy nie dozwoliły mu, jeżeli istotnie był ku temu skłonny, wyświadczyć Kościołowi żadnej zgoła przysługi. Wśród wszystkich poprzedników Araba jeden tylko młody Sewer Aleksander żywił cieplejsze uczucia względem Chrystusa; stawiał Go jednak na równi z szeregiem słynnych pogańskich cudotwórców, i z nim więc Kościół nie mógł wejść w żaden poważny dialog.

 

Dobrym przykładem prób nawiązania przez chrześcijan kontaktu z najwyższą władzą jest ustęp z „Apologii” wielkiego świętego, Justyna Męczennika. Dziełko swoje zaadresował min. do przyszłego cesarza, Marka Aureliusza. „Tak tedy samemu tylko Bogu z czcią się kłaniamy, ale zresztą z całą gotowością Wam służymy, uznajemy Was jako cesarzy i władców nad ludźmi i modlimy się o to, by razem z potęgą cesarską zdrowy z Was jaśniał rozum” – pisał święty. Żywot swój zakończył Justyn ścięty za wiarę w 165 za panowania tegoż to Marka Aureliusza i niech fakt ten starczy za komentarz do całej sprawy.

 

Wobec takiego stanu rzeczy Konstantyn, a za nim Euzebiusz, nie mieli innego wyjścia, jak w poszukiwaniu religijnych podstaw władzy cesarskiej skierować się do bogatej w tym zakresie tradycji pogańskiej. Ten pierwszy miał zresztą po temu żywą skłonność; w końcu nawet samą wiarę Chrystusową przyjął tak, jak poganin przyjąłby jakiś nowy kult. Bóg dał mu zwycięstwo nad Maksymianem i jedynowładztwo na Zachodzie, Konstantyn więc doświadczywszy Jego działania uwierzył i dla odwzajemnienia zaczął gorliwie usługiwać Kościołowi. Rzymianin ująłby to zwięźle: do ut des – „daję ci, żebyś mi dał”. Tak to chyba widział Konstantyn i w takim też duchu siebie samego głosił Bożym sługą. W listach cesarza czytamy przykładowo, że Bóg zapewne przestanie obdarzać go , jak dotąd czynił, dobrodziejstwami, jeżeli on, Konstantyn, nie zaprowadzi skutecznie jedności w Kościele. „Ja dam Bogu zgodę wśród Jego owiec, On zaś będzie mi błogosławił” – rozwija cesarz starodawną zasadę. Zarazem jednak postrzega samego siebie jako nieledwie narzędzie w boskich rękach: Bóg mu się objawił, Bóg wyniósł go do władzy, Bóg pomógł mu pokonać wrogów, a wszystko to po to, by posłużyć się nim do umocnienia Kościoła świętego. Konstantyn z lubością nazywa się Bożym „sługą” a za najważniejszy cel stawia sobie upowszechnienie słusznego i jedynego godnego Boga kultu katolickiego. Zadaniu temu, nawiasem mówiąc, cesarz podołał w niewielkim jedynie stopniu; pomimo wielkich starań nie ustrzegł Kościoła przed żmiją herezji, a i prawdziwe rozpowszechnienie prawdziwego kultu musiało poczekać na jego następców.

 

Konstantyn nie wypracował nigdy systematycznej teologii politycznej. Choć jego dynastia zakończy się na zręcznym pisarzu, Julianie Apostacie, to jej założyciel nie miał bynajmniej literackich talentów; nie wiemy też, by zlecił komukolwiek pisemne opracowanie rzeczonego tematu. Z własnej woli zajął się nim Euzebiusz z Cezarei, wielki historyk i biskup, wieloletni współpracownik cesarza. Praca nad koncepcjami teologii politycznej nie znalazła się jednak nigdy w centrum zainteresowania Euzebiusza, stąd też nie stworzył on żadnego systemu, ale zaledwie zarys, przyczynek, tym jednak cenniejszy, że pierwszy.

 

Biskup uchwycił się tego, co słyszał od samego Konstantyna. W jego teologii politycznej możemy wyróżnić dwa aspekty: aspekt Boga jako źródła władzy i dobrodziejstw oraz aspekt mimetyczny, w ramach którego cesarz naśladuje Boga i Chrystusa. Bóg jest przyczyną panowania cesarza, jak określa to Euzebiusz. Wybrał Konstantyna spośród innych ze względu na jego szczególną pobożność. Ta cecha jest dla Euzebiusza najbardziej podstawową cechą władcy, prawdziwy monarcha zawsze stawia Boga i sprawy Boże w centrum swojego życia i swojej działalności. Pan nie tylko pomoże pobożnemu cesarzowi zarządzać królestwem, ale ukształtuje go też wewnętrznie, zezwalając mu na partycypację we własnych cnotach. Dzięki temu monarcha stanie się dobry, sprawiedliwy, roztropny i mężny.

 

Tak ukształtowany cesarz weźmie się do pracy, bynajmniej nie rozdzielając spraw państwa od spraw wiary. Wprost przeciwnie, władca musi cały czas być wpatrzony w Królestwo Boga i starać się na jego wzór zbudować królestwo na ziemi. To jest najwyższy cel władzy zdaniem Euzebiusza, co zresztą całkowicie pokrywa się z tym, co głosił sam Konstantyn.  Biskup wyraźnie mówi, że cesarz jest zobowiązany do głoszenia prawdy o Bogu, do usuwania bezbożnego brudu pogaństwa, do naprowadzania ludzi na ścieżkę wiodącą ku Chrystusowi. Tym gorliwiej powinien to robić, że będąc panem na ziemi ma po temu jedyną w swoim rodzaju możliwość.

 

Euzebiusz jest przekonany, że królestwo ziemskie powinno ściśle naśladować Królestwo niebieskie. Skoro w niebie jest jeden tylko Bóg to i na ziemi rządzić powinien jeden Jego sługa, pobożny i miły Bogu cesarz. Zdaniem biskupa wszelki podział władzy prowadzi do anarchii w tej czy innej formie. Tę ideę, jak wiemy, Konstantyn skrupulatnie wcielał w życie. Historycy często piszą, że był chorobliwie wręcz ambitny i za wszelką cenę dążył do jedynowładztwa. Spróbujmy spojrzeć na to jednak inaczej, właśnie przez pryzmat teologii politycznej, jaka zrodziła się w czasie jego panowania. Jak Konstantyn, który widział w sobie pokornego sługę Boga i przyjaciela Kościoła, mógł znieść obok siebie innych władców, i to władców w dodatku pogańskich? Czy nie dlatego pokonał Licyniusza, by wreszcie na ziemi zapanowała jedna władza, podobna władzy Bożej w niebie? Być może do monarchii w dosłownym jej słowa znaczeniu gnała go nie tyle nieprzejednana żądza panowania, co wielka pobożność i wiara w Boże prawdy, rozumiane tak, jak przedstawiali mu je ówcześni najwięksi pasterze Kościoła.

 

Idea zrodzona w umyśle Konstantyna, przezeń wprowadzona w życie, a opisana przez Euzebiusza, w niedługim czasie doprowadziła do wielkiej przemiany roli cesarza. Wcześniej władcy, wierni pogańskim tradycjom, wśród setek krwawych ofiar wybłagiwali u demonów pomyślność Imperium; nieważne były przy tym ich wewnętrzne zalety ani cnoty poddanej im ludności. Tymczasem po przełomie konstantyńskim cesarz winien błagać Boga o dobro dla państwa już nie ofiarami, ale osobistą pobożnością; winien z całych sił wspomagać Kościół, aby ten w swojej mądrości prowadził poddany władcy lud do zbawienia.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie